FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Nienasycenie [NZ] III/XX Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
AngelsDream
Nomad



Dołączył: 10 Maj 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 19:49, 10 Maj 2009 Powrót do góry

Ostrzeżenia: miejscami +16, później lekki slash, OOC

Bo wampiry powinny być wampirami, czyli dla wszystkich, którzy lubią kły i krew. Prawdziwą krew.


Nienasycenie

Prolog

Noc dawała im schronienie, pozorne bezpieczeństwo. Poruszali się bezszelestnie, szybciej niż mógłby ich zauważyć najbardziej spostrzegawczy człowiek. Pędzili w głąb lasu - klucząc i zawracając. Na gest młodego mężczyzny biegnącego na czele grupy, zatrzymali się, a ich blade sylwetki skryły cienie. Między drzewami, w świetle księżyca, majaczyła okazała budowla. Dostojna, lecz opuszczona willa, której zabite deskami okna wyglądały niemal jak puste oczy starego i samotnego człowieka. Spomiędzy drzew wyszły dwie osoby - wysoki, barczysty chłopak i smukła blondynka ze skupioną twarzą. Było jasne, że idą na zwiady. Ona przewodziła, on osłaniał jej plecy. Oboje byli czujni, napięci, w każdej chwili gotowi odpowiedzieć na atak. Każdy, kto uznałby ich za łatwy cel, z pewnością nie miałby kolejnej szansy na popełnienie takiego błędu. Po kilku krokach stanęli na werandzie domu. Jednym kopnięciem otworzyła drzwi, roztrzaskując dwie zabezpieczające je kłódki, i bez wahania weszła przez nie do środka. Jej towarzysz wziął głęboki wdech, jak gdyby bardziej ufał węchowi, niż innym zmysłom i podążył tą samą drogą.

I

Uciekali, bo nie mieli wyboru. Duma kazała im stanąć do walki, ale są rzeczy ważniejsze od niej. Nadarzyła się kolejna okazja, a oni byli gotowi. Wolne miejsce w Radzie Krwi, na które mógł kandydować każdy, kto miał za sobą dostatecznie silną rodzinę, żeby ta zapewniła mu przetrwanie pierwszej, najtrudniejszej dekady na nowym stanowisku. Minęło dwadzieścia dziewięć lat, ponad ćwierć wieku chaosu, gdy kolejne wampiry ginęły lub rezygnowały. Nie mogli ryzykować. Carlisle nie mógł. Odejście Aro stworzyło możliwość - wystarczyło tylko przyczaić się i zaczekać. Cierpliwość to domena wampirów. Nieśmiertelność, wbrew pozorom, uczy pokory, choć każe sobie za te nauki słono płacić. Dni zlewają się ze sobą. Wspomnienia stają się szare, wyblakłe, zbite w jednolitą masę. Bez odpoczynku, bez wytchnienia. Trzon Rady - pewny siebie i niezawodny przywódca - zniknął z dnia na dzień. Wszyscy podejrzewali, że zagrzebał się gdzieś w ziemi i zasnął, licząc, że obudzi się w lepszych czasach. W rzeczywistości, którą będzie mógł rozumieć i ogarnąć. Carlisle, który obecnie znał Aro jak nikt inny, wiedział też o prawdziwych powodach nagłej abdykacji i rozpoczął realizację planu, który miał mu pozwolić zdobyć wpływy i władzę przy nowym przewodniczącym Rady - Alecu. Cullen wiedział od początku, że będzie musiał czekać, aż minie pierwsza wrzawa i wsiąknie w ziemię krew tych straceńców, zbyt zaślepionych, by zdawać sobie sprawę z realiów. Żaden z nich nie miał tak dobrego nauczyciela, jak on. Żaden nie był dostatecznie sprytny, by wytrwać u boku Aleca dłużej niż kilka lat. Każdy wierzył w swoją siłę i wiek, choć tak naprawdę potrzeba było czegoś więcej. Czegoś, co wyróżnia, co jednoznacznie stawia ponad szeregiem - iskry, talentu, niepospolitości. Nie każdy wampir ma dar, a nawet te, które dysponują szczególnymi umiejętnościami, rzadko kiedy potrafią odnaleźć się w polityce i jej trudnych regułach - Carlisle zdawał sobie z tego sprawę i postanowił przemieniać tylko wyselekcjonowane osoby - takie, po których spodziewał się uzyskać konkretne, pożądane cechy - praktyczne i przydatne. Spędzone przy Radzie Krwi dziesięciolecia spożytkował na poznanie zawiłości obowiązującej hierarchii, obserwację relacji i zależności. Nie zmarnował żadnej sekundy i przygotował się na wiele możliwych scenariuszy. Skrupulatnie dążył do spełnienia danego słowa. Jedynej przysięgi, której chciał dotrzymać.

Pierwsza była słodka Esme - słodka i groźna. Emocjonalna i pełna pasji. Przed podjęciem decyzji o tym, że smutna kobieta o włosach koloru szlachetnego miodu dołączy do niego na wieczność, spokojnie obserwował, jak się stacza i zatraca w pragnieniu śmierci. Nie był okrutny - chciał mieć tylko pewność, że wybrał dobrze i znajdzie w kobiecie oparcie. Zawsze. Zwlekał, czekał. Miał mnóstwo czasu i tyle spokoju, ile wymagała od niego tak delikatna sytuacja. Wiedział, że młoda kobieta cierpi - ból nadawał jej zapachowi interesującą nutę. Kiedy stanęła na krawędzi klifu i rozłożyła ręce, napawał się widokiem jej włosów szarpanych wiatrem, delektował się strachem i przyspieszonym tętnem, zapachem krwi przesyconej adrenaliną i biciem serca tak głośnym, że niemal zagłuszało jego myśli. Przymknął powieki, a w tej samej chwili ona załkała i skoczyła.
Spadała, a w powietrze wznosił się jej krzyk. Coraz głośniejszy, bardziej chrapliwy. To były ułamki sekund, po których jej ciało zderzyło się ze ścianą bólu. Tak niewyobrażalnego, że niemal odebrał jej zmysły, ale jeszcze żyła. Przez dwa oddechy. Potem była już tylko ciemność.
Pomylił się i zawiódł sam siebie. Kiedy pierwsze krople krwi jego wybranki spłynęły mu na język, niemal zawył z rozkoszy. Nigdy wcześniej, nie pił nic tak wspaniałego. Stracił panowanie, ssał łapczywie, a na plecach czuł dreszcze. Miał wrażenie, że nic już nie będzie takie samo. Z każdym kolejnym łykiem rosła w nim żądza. Wyczuwał, że ofiara słabnie, ale nie potrafił się powstrzymać. Sabotował własny, tak precyzyjnie układany plan. Plan, który miał mu pozwolić osiągnąć to, na co nie miał szans jako człowiek. Ta myśl wystarczyła, żeby się otrząsnął. Nie miał wiele czasu. Granica już została przekroczona. Granica, za którą była tylko śmierć - taka czy inna. Przeciął paznokciem skórę na nadgarstku i ustawił rękę tak, że kilka kropel jego krwi skapnęło między rozchylone wargi kobiety. Spłynęły jej do gardła, wraz z ostatnim wdechem. Zanim zaczęło się najgorsze, ułożył Esme na tylnym siedzeniu samochodu i odjechał w kierunku jednego ze swoich licznych domów, gdzie dla nowonarodzonej czekała stosowna przekąska. Uśmiechnął się, włączając radio - przywitał go mocny wokal Joan Jett i hit, który od kilku tygodni był numerem jeden.

(...)He smiled, so I got up and asked for his name
"That doesn't matter," he said, "'cuase it's all the same."
I said, "Can I take you home where we can be alone?"
And next we were moving on
and he was with me, yeah, me
And next we were moving on
and he was with me, yeah, me, singin'(…)
*

Ale tylko przy jednym ze swych dzieci naprawdę się śmiał. Miał szczęście. Spacerował nocą, już najedzony - poddawał się dotykowi ciemności, która pieściła delikatnie jego bladą skórę. Czuł się spełniony - jego dziedzic, syn jego krwi, powoli się uspokajał i wszystko zdawało się układać tak, jak sobie tego życzył. Szedł spokojnie chodnikiem, wzdłuż muru ogradzającego park należący do Western State Hospital. Zatrzymał się nagle, słysząc dziwne hałasy dobiegające zza ściany cegieł. Gdzieś zaszczekał pies, ptaki poderwały się z drzew do lotu, tworząc na granatowym niebie dziwaczny, czarny wzór. Carlisle przywarł plecami do ściany i wziął głęboki wdech. Zmysły go nie zawiodły, kilka sekund później tuż przed nim wylądowała niezgrabnie młoda dziewczyna, w krótkiej, szpitalnej koszuli. Ze śladami licznych ukłuć na przedramionach, z siniakami i zadrapaniami na bladej skórze wydawała się nierzeczywista. Wampir wiedział, że go nie widzi - była zupełnie zdezorientowana, nieobecna i bardzo wystraszona. A potem nagle spojrzała w jego kierunku, roześmiała się nieludzko i Cullen zorientował się, że dziewczyna wie. Wie więcej, niż zwykły śmiertelnik. Ta wiedza czaiła się w jej brązowych oczach. Mógł ją zabić w jednej chwili, ale im dłużej patrzył na tę niemal dziecięcą twarz, na blizny na nadgarstkach, na ciemne, krótkie włosy sterczące w różne strony, tym bardziej chciało mu się śmiać. W końcu uległ. Tylko na chwilę, ale jednak.
- Alice... - wykrztusiła dziewczyna i zachichotała nerwowo. - Wiedziałam, że tu będziesz, a oni mi nie wierzyli, chociaż im mówiłam, ale oni nie wierzyli. Nigdy nie wierzyli, a ja nie umiem kłamać. Nie umiem - mamrotała pod nosem.
Tego się nie spodziewał. Zdał się na instynkt, na intuicję. Porwał dziewczynę w ramiona i zanim ktokolwiek, mógł cokolwiek zauważyć, pobiegł. Była tak lekka, że prawie nie czuł jej ciężaru. Wtuliła się w niego ufnie i przez chwilę wydawało się, że oto wampir stał się częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni. Nic bardziej mylnego. Zostawił swoją nową zdobycz w jednej z kryjówek, które przygotował na wszelki wypadek. Zamknął ją w pokoju bez okien, a sam wyruszył na poszukiwania. Potrzebował przynajmniej dwóch młodych, silnych osób, by jego podopieczna miała co zjeść, gdy obudzi się głodna po przemianie. Alice tymczasem usiadła na krześle, które przesunęła spod ściany na środek pokoju, i zaczęła nucić piosenkę, która od kilku dni nie dawała jej spokoju. Słyszała ją wielokrotnie na jawie i we śnie. Śpiewała coraz głośniej, chcąc zagłuszyć irytujący głos, napastujący jej świadomość. Śpiewała i była pewna, że nikt jej nie usłyszy, choćby nawet krzyczała. Wiedziała, że niedługo będzie wrzeszczeć i wić się z bólu, ale nie przejmowała się tym. Sen się spełniał, a pokój wypełniał się słowami.

(…)All you need is your own imagination
So use it that's what it's for [that's what it's for]
Go inside, for your finest inspiration
Your dreams will open the door [open up the door](…)
**

* Joan Jett & The Blackhearts - I Love Rock 'n' Roll 1982
** Madonna - Vogue 1990


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Pon 16:04, 18 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
malinowaaa
Vampire Lover



Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 492
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z dupy

PostWysłany: Nie 20:39, 10 Maj 2009 Powrót do góry

Kurcze, bardzo ciekawe to opowiadanie. takie szczegółowe opisy uczuć i myśli. No i nowy pomysł, którego jeszcze nie czytałam.
Carlisle? rada Krwi? Nie wiem jeszcze, o co chodzi, ale mam nadzieję, że niedługo sie wyjaśni:)
Weny Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Nomad



Dołączył: 10 Maj 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 18:23, 12 Maj 2009 Powrót do góry

II

Abel był pasterzem trzód, a Kain uprawiał rolę. Gdy po niejakim czasie Kain składał dla Pana w ofierze płody roli, zaś Abel składał również pierwociny ze swej trzody i z ich tłuszczu, Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Smuciło to Kaina bardzo i chodził z ponurą twarzą. Pan zapytał Kaina: «Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną; jeżeli zaś nie będziesz dobrze postępował, grzech leży u wrót i czyha na ciebie, a przecież ty masz nad nim panować».
Rzekł Kain do Abla, brata swego: «Chodźmy na pole». A gdy byli na polu, Kain rzucił się na swego brata Abla i zabił go. Wtedy Bóg zapytał Kaina: «Gdzie jest brat twój, Abel?» On odpowiedział: «Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego?» Rzekł Bóg: «Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi! Bądź więc teraz przeklęty na tej roli, która rozwarła swą paszczę, aby wchłonąć krew brata twego, przelaną przez ciebie. Gdy rolę tę będziesz uprawiał, nie da ci już ona więcej plonu. Tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi!» Kain rzekł do Pana: «Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść. Skoro mnie teraz wypędzasz z tej roli, i mam się ukrywać przed tobą, i być tułaczem i zbiegiem na ziemi, każdy, kto mnie spotka, będzie mógł mnie zabić!» Ale Pan mu powiedział: «O, nie! Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie!» Dał też Pan znamię Kainowi, aby go nie zabił, ktokolwiek go spotka.
Po czym Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu.

Część tej historii zaginęła. Ta część, w której Ewa zawołała Lilith. Modlitwa zawierająca całą rozpacz matki opłakującej stratę dwójki swych dzieci dała szansę Pierwszej. Dała jej prawo do pojawienia się, do przyjęcia materialnej postaci. Piękna, niewzruszona, osłonięta tylko pasmami długich, czarnych włosów stanęła w obliczu ludzkiego żalu i pustki nie do zapełnienia. Nie odezwała się jednak ani słowem do tej, która kiedyś ją upokorzyła, choć była zaledwie Drugą. Tylko marną imitacją Matki Demonów, przysłaną przez Boga. Łaskawie wysłuchała prośby. Prośby, której Jahwe nie chciał spełnić, a może nawet nie mógł. Demonicy nic nie ograniczało - nic, poza własną wolą. Pozwoliła ciszy się rozprzestrzenić, pozwoliła Ewie klęknąć i błagać, a gdy już nacieszyła oczy i uszy, gdy jej zraniona duma otuliła się słodkim zwycięstwem, wtedy odpowiedziała krótko:
- Prosisz o łaskę tylko dla jednego, więc niech tak się stanie. On wróci. Tak, jak tego pragniesz. I będzie... Już na zawsze. - Dodała w myślach. A potem rozpłynęła się w powietrzu, nim łzy wdzięczności, spływające po twarzy Ewy i kapiące na ziemię zdążyły wsiąknąć w jałową glebę.

Abla obudziło cierpienie. Mógł tylko krzyczeć - jego wrzask wznosił się pod samo niebo usiane gwiazdami, niemal je rozdzierając. Naiwny chłopiec wzywał Boga, lecz Pan już go nie widział - młodzieniec przestał do niego należeć. Bolało tak bardzo, że stracił świadomość. Gdy ją odzyskał miał wrażenie, że coś wydarło mu duszę, a teraz próbuje ją wtłoczyć na siłę z powrotem. Rządził nim głód - nieznany, nie do opisania słowami. Słodki zapach, który nagle do niego doleciał, przyzywał go i omamiał. Udało mu się klęknąć i, choć nie czuł bicia własnego serca, mógł oddychać, a jego zmysły były niebywale czułe. Zobaczył swoją matkę, która otwierała szeroko swoje ramiona i pochylała się by go przytulić. A potem mógł tylko patrzeć, jak bestia uwięziona w jego ciele wbija ostre kły w szyję Ewy, jak chłepcze łapczywie krew. Słodko-słone ukojenie. Potrzebował tego. Jej krwi, każdej krwi. Nienasycony, napędzany przez głód ruszył biegiem. Wiatr zdawał się szeptać o zemście. Abel był pierwszy.

Tyle, jeśli chodzi o legendy, Łowco. Do Twoich zadań będzie należało ściganie wampirów, poznawanie ich tajemnic, słabych punktów, a także wychowanie swojego następcy. Nie zwlekaj. W naszej profesji każdy dzień może być ostatnim. Wybieraj mądrze. Jeśli zacznie się dziać naprawdę źle, nie wahaj się skontaktować z innymi, nam podobnymi. To nie słabość. To świadomość ich przewagi. Kiedy zapisuję dla Ciebie te słowa, coś wrze w świecie pijawek. Szykują się zmiany, chociaż ja już ich pewnie nie dożyję. Mój szpieg, związany z ludzkim sługusem wampirów, doniósł mi, że kilka tygodni temu zginęła żona jednego z członków Rady. Podejrzewają mnie, bo na to wskazują pozostawione ślady, ale niech niebiosa mi wybaczą zaniedbanie - to nie ja, choć cieszę się, że jest o jednego krwiopijcę mniej. Co je osłabia, nas wzmacnia. Co jest ich słabym punktem, jest naszą siłą. Krew je zaślepia, odurza - stają się bezbronne. Słońce je rani. Przebicie serca kawałkiem drewna, powoduje paraliż. Wiem o nich wiele - od swojego ojca, a ten od mojego dziadka. Pierwsze strony tego dziennika zawierają wszystkie najważniejsze informacje. Pozostałe, jeszcze puste kartki możesz zapełnić sam, by w odpowiedniej chwili spisać wstęp do dziennika kolejnego myśliwego. Pamiętaj, żeby nie mieć wyrzutów sumienia. Wampiry to nie ludzie - nie ma dla nich ratunku, odkupienia. Posyłaj do piekła jednego za drugim. Nie lituj się nad przemienionymi dziećmi - słyną ze szczególnego okrucieństwa. Nie daj się zwieść kobietom, których piękno bywa nieopisywalne - jeśli się zawahasz, wyssą cię do cna. Kiedy spotkasz wampira o czarnych oczach, ustąp, ponieważ głód powoduje u nich zezwierzęcenie i agresję. Uważaj na nowonarodzonych i na stada, w które czasami się łączą. Nie próbuj dotrzeć do Rady Krwi - umrzesz straszliwą śmiercią całkowicie na próżno. Nie wierz ich złotym oczom - są piękne, ale tylko pozornie. Oznaczają, że wampir jest syty, a one żywią się wyłącznie krwią...


Quincey znał ten fragment wstępu na pamięć - czytał go już setki razy. Mógł powtarzać z pamięci całe strony, a dziś postanowił stworzyć podobny wpis w dzienniku, który miał dostać Jacob, gdy nadejdzie czas. Łowca długo zastanawiał się, czy napisać chłopcu prawdę, ale ostatecznie się rozmyślił. Czasami zastanawiał się, jak by potoczyło się życie młodego Blacka, gdyby nie wyciągnął go z rozbitego samochodu, ale przeznaczenie wiedziało co robi i w tym przypadku było dla Quinceya bardzo hojne. Łowca otworzył swój dziennik na obszernym wpisie z połowy roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego i zagłębił się w lekturze. Na stare lata robił się sentymentalny.

Wypadki się zdarzają i to jest normalne, ale wiedziałem, że coś jest nie tak, gdy z niemal całkowicie rozbitego samochodu wydobył się płacz dziecka. Pasażerowie auta nie mieli najmniejszych szans na przeżycie. Pojazd wypadł z ostrego zakrętu i zderzył się z drzewem. Może zawiniła prędkość? Może zmęczenie? W końcu wszystko wydarzyło się tuż przed świtem, gdy ludzki wzrok najczęściej zawodzi. Usłyszałem huk, a dwie minuty później już biegłem w kierunku, z którego doszedł do mnie dźwięk. Spodziewałem się wszystkiego, tylko nie tego, że po wypadku o takiej skali, ktokolwiek przetrwa, a już na pewno nie małe dziecko. To wszystko było zbyt nienaturalne, instynkt podpowiadał mi, że powinienem być ostrożny. Dwoje dorosłych, siedzących z przodu, było ewidentnie martwych, więc nie marnowałem czasu na zbędne oględziny ich ciał. Nie było nic podejrzanego, w rozbitej czaszce, połamanych nogach. Około dwuletni chłopiec, wciąż zapięty w foteliku, obsypany szkłem, bez ani jednego zadrapania, wzbudzał mój niepokój. I irytację. Płakał tak głośno, że zastanawiałem się przez chwilę, jakim cudem jest w stanie wydać z siebie tak wysokie dźwięki. Wypiąłem go delikatnie z pasów i pełnym wahania ruchem, podniosłem dziecko z fotelika. Uciszył się. To nie było normalne. Nic nie było. Powinien się bać. A tymczasem wtulał się we mnie, jakbym był jego ulubionym wujkiem. Mogłem go oddać władzom. Ze swoją śliczną buzią i ogromnymi brązowymi oczami na pewno szybko znalazłby nową rodzinę, ale ja potrzebowałem następcy. Nie gardzi się podarunkami od kapryśnej fortuny. Musiałem tylko zatrzeć ślady. Tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że dziecko zginęło razem z rodzicami. Czas nie był moim sprzymierzeńcem. Kilkanaście minut później, auto wyleciało w powietrze, a ja pakowałem swój dobytek i zastanawiałem się, jak sobie poradzę z tym dziwnie milczącym chłopcem, o bystrym spojrzeniu.

Miałem nadzieję, że Bóg naprawdę będzie go chronił - wierzyłem, że imię wyznacza los człowieka. Zdobyłem fałszywe papiery według których był moim dzieckiem. Na jakiś czas postanowiłem zarzucić polowania, zająć się tylko nim. Mogłem sobie na to pozwolić, ponieważ dysponowałem sporymi oszczędnościami. Wystarczyło napisać kilka książek o chwytliwej tematyce. Pieniądze wprawdzie czekały na moją emeryturę, o ile bym jej dożył, ale Jake był opłacalną inwestycją. Niewiele mówił, za to uczył się szybko - tkwił w nim potencjał, którego nie mogłem zrozumieć, ani odkryć. Wiedziałem jednak, że jest w tym chłopcu coś, co wyróżnia go spośród innych dzieci. Miałem nadzieję, że ten utajony dar nie odwróci się przeciwko mnie. Intuicja podpowiadała mi, że powinienem być ostrożny - takie zawodowe skrzywienie. Nie ufałem mu ani jako trzylatkowi, ani ośmiolatkowi i nie zamierzałem mu zaufać. Nigdy.


Quincey spojrzał na śpiącego na ogromnym łóżku mężczyznę i uśmiechnął się krzywo. Szeroka, skórzana obroża na szyi Indianina była symbolem ich relacji.

Podejrzewałem, że tak się stanie, odkąd Jacob skończył dziesięć lat. W jego oczach iskrzyła się dzikość i umiłowanie natury. Chowałem go twardo, nie szczędząc kar. Czasami patrzył na mnie z nienawiścią, generalnie jednak jego uczucia do mnie można by nazwać mieszanką szacunku i strachu. Dyscyplina i niezdolność odczuwania miłości uratowały mi życie, pozwalając w pełni wykorzystać talent Jake'a.

Rozwój chłopca nie przebiegał tak jak powinien. Wydawało się, że rósł w oczach. Miał ogromny apetyt. Bywał nadpobudliwy i łatwo się złościł. Stronił od ludzi, za to w lesie zachowywał się tak naturalnie, jakby całe życie spędził w głuszy. Nie wyobrażałem go sobie w szkole, wśród normalnych dzieci. Był niebezpieczny - silny, wytrzymały, gwałtowny i nieprzewidywalny.

Skontaktowałem się z innymi, kiedy Jacob miał sześć lat i uciekł przez okno, gdy kazałem mu poprawić źle wykonane zadanie. Wyskoczył z pierwszego piętra, uprzednio rozbijając szybę. Wrócił po kilku godzinach - trochę brudny i bardziej głodny, niż zazwyczaj. Nie miał nawet siniaka. Wiedziałem, że można go zranić. Wiedziałem, że odczuwa ból, ale jasnym stało się dla mnie, że skrajne emocje coś w nim zmieniają. Odsłaniają jego drugą naturę.

Miał około dwunastu lat, kiedy zmienił się w pełni pierwszy raz. Niemal mnie wtedy zabił, ale wystarczyło, że podniosłem głos i położył się na ziemi, odsłaniając brzuch. Nie byłem szczególnie zaskoczony. Zastanawiałem się tylko, na ile jest świadomy, kim jest. Kiedy dotknąłem jego brązowo - rudej sierści, zamerdał, a w jego wilczych ślepiach mignęło zadowolenie. Postanowiłem zaryzykować.
- Jake, jesteś tam gdzieś? - spytałem.
Zapiszczał w odpowiedzi i przekręcił się na bok. Spróbowałem jeszcze raz.
- Rozumiesz co do ciebie mówię? Jeśli tak, zaszczekaj dwa razy.
Zwierzę zmrużyło oczy, po czym szczeknęło cicho. Dwukrotnie. To wiele ułatwiało.

Z pierwszych transformacji nie pamiętał zbyt dużo - mgliste strzępy, zapachy, wrażenia, emocje. Wracał do ludzkiej postaci po kilkunastu minutach, czasem po godzinie. Zasypiał niemal od razu i na długo. Często gorączkował i majaczył. Jego ciało i umysł musiały się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Pomagałem mu pojąć, kim jest, ale nie mogłem ryzykować. Za radą innych Łowców rozpocząłem podawanie silnie uzależniających środków uspokajających. W małych dawkach. Leki, w połączeniu z forsownym treningiem i medytacjami miały dać Jacobowi i mi kontrolę nad tkwiącym w nim wilkiem. W miarę postępów, okazało się, że istnieje możliwość częściowej transformacji w olbrzymią, humanoidalną bestię z głową wilka. To dawało mi przewagę. Wampiry mogły lekceważyć mnie, ale nie jego. Nie istotę stworzoną do zabijania, która dorównywała im siłą. Pijawki twierdziły, że z rąk Łowców giną najsłabsi. Teraz mogło się to zmienić. As w rękawie, na którego Łowcy czekali tak długo.


Starszy mężczyzna zamknął dziennik i schował go do torby. Kiedyś posłuży on innym i będzie jednym z ciekawszych od pokoleń. Miał nadzieję, że ten moment nie nadejdzie szybko, a przynajmniej nie przed zlikwidowaniem pewnego krwiopijcy, który umknął mu trzydzieści lat temu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
malinowaaa
Vampire Lover



Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 492
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z dupy

PostWysłany: Wto 19:00, 12 Maj 2009 Powrót do góry

O kurde. Odrzuciło mnie trochę to, że na początku był cytat z Biblii. Nie, że mam coś do naszej wiary itp, ale uważam to za nudziarstwo. Ale takiego powiązania się nie spodziewałam. Naznaczyć tak, żeby nie umarł. Bardzo pomysłowe, muszę przyznać Smile
Czuję, że opowiadanie będzie o Carlisle'u, jako o tym uciekinierze sprzed 30 lat?
Nie przypatrywałam się błędom, takowe nie rzuciły mi się w oczy. Ładnie to napisane Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Nomad



Dołączył: 10 Maj 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 16:03, 18 Maj 2009 Powrót do góry

III

Rosalie stała u boku Carlisle'a. Słuchała go uważnie, czasami poprawiając niesforne kosmyki blond włosów, które wysuwały się z ciasnego koka.
- Nie wiem, co z nim będzie - stwierdził mężczyzna opierając się o balustradę werandy.
- Wiem, że jest źle, ojcze. Wiem to, ale nie umiem znaleźć rozwiązania - szepnęła.
Wampir skrzywił się w grymasie złości. Całe jego ciało było napięte, a w niemal czarnych oczach czaiło się rozczarowanie.
- Taki talent, taki potencjał. Wszystko się zmarnuje. To moja największa porażka - mówił pochylając głowę.
- Ojcze, głód źle na ciebie wpływa. Spróbujemy dziś jeszcze raz... Może się uda.
- Rose, cóż ja bym bez ciebie zrobił? - spytał, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Zapewne, coś bardzo głupiego - odpowiedziała żartobliwym tonem. Carlisle cmoknął z udawanym niezadowoleniem i wszedł do domu, zostawiając kobietę sam na sam z myślami o przeszłości, których piętno zakłócało harmonijne rysy jej twarzy.

Pamiętała, że czuła się nieswojo. Zaręczyny jednocześnie ekscytowały ją i martwiły, ale to nie one były powodem dziwnego, prześladującego ją wrażenia, że jest obserwowana. Podeszła do sprawy racjonalnie i obarczyła winą nadmiar wrażeń i stres. Zastanawiała się, czy wszystko z nią w porządku - przecież Royce był marzeniem wszystkich córek koleżanek mamy, a ona nie mogła uwierzyć, że ten człowiek dostrzeże kiedykolwiek coś ponad jej urodę. Z trudem wyobrażała sobie bycie panią King za dziesięć lat, o starości nie wspominając. Ślub zaplanowano na wiosnę, ale nie cieszyła się - przeciwnie, coś w niej umierało na samą myśl o dzieleniu domu, nazwiska i łóżka z kimś takim. Zgodziła się jednak, ponieważ tego wymagali od niej rodzice. To była część jej dziedzictwa. Fortuna wychodzi za mąż za pieniądz. W takich chwilach, cieszyła się, że jej chłodny, racjonalny umysł trzyma w ryzach nielogiczne emocje. Uleganie uczuciom zawsze źle się kończyło - wiedziała o tym od wczesnego dzieciństwa i po kilku nauczkach opanowała ukrywanie się za maskami. Może dlatego uchodziła za najlepiej wychowaną dziewczynkę w towarzystwie? Poza tym świetnie się uczyła i nie stroniła od książek jak większość rówieśniczek. One dorastały i zaczynały sprawiać kłopoty, a Rose w najgorszym razie ulegała swojej jedynej słabości i kupowała kolejną elegancką sukienkę i pasujące do niej buty. To pozwalało jej błyszczeć na takich przyjęciach, jak to zaplanowane na dzisiejszy wieczór. Letni domek rodziny Kingów, około trzydziestu młodych osób, ciepła lipcowa noc. W radiu puszczono jakąś piosenkę, na której tekście zupełnie się nie skupiała, zdenerwowała się jednak, gdy wokalista zaśpiewał:

They gave you life, and in return you gave them hell
As cold as ice, I hope we live to tell the tale
I hope we live to tell the tale.
*

Jednym ruchem wyłączyła urządzenie i zaczęła się zastanawiać nad swoją fryzurą. Co pasowałoby do lekkiej, długiej i białej sukienki, przypominającej rzymską togę? Przesunęła palcami po delikatnym złotym hafcie, zdobiącym lewy bok kreacji i zdecydowała się na proste, niechlujne na pozór upięcie, które niezwykle uwydatniało linię jej karku. Lubiła wyglądać dobrze, estetycznie - nie była próżna. Po prostu miała gust i potrafiła podkreślić swoje walory. Royce docenił jej starania i, gdy zeszła po schodach na parter, pocałował ją łapczywie. Zareagowała jak zwykle zimno - po pierwsze nie przepadała za okazywaniem sobie czułości w obecności osób postronnych, po drugie uroczy narzeczony zdążył już znacznie naruszyć zawartość dobrze wyposażonego baru i zwyczajnie śmierdział alkoholem. Rose odepchnęła go lekko, przez chwilę wydawało się, że mężczyzna przytrzyma ją przy sobie na siłę, ale w końcu ustąpił. Wtedy ruszyła do salonu i dalej na taras, by porozmawiać ze znajomi. Wszyscy podziwiali sukienkę, w którą się przebrała po tym, jak jedna z zawistnie zerkających na nią dziewczyn wpadła na nią "przypadkiem", rozlewając przy okazji kieliszek wina na błękitny kostium. O ile wcześniej wyglądała po prostu dobrze, teraz wręcz błyszczała i świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała, że tamta siedzi wściekła w kącie - tak łatwo było wbić kogoś w ziemię, gdy kalkulowało się na chłodno. Rosalie wyszła z tej sytuacji z twarzą, epatując klasą, o której większość z przebywających na imprezie osób nie miała nawet minimalnego pojęcia. Poczuła na karku dziwne mrowienie - znów wróciło wrażenie, że jest obserwowana.

To co wydarzyło się później było jak koszmar, bez szans na obudzenie się w najgorszym momencie. Część znajomych wróciła do siebie, inni zajęli pokoje gościnne. Rose nie miała ochoty na sen, za wysprzątanie domu odpowiadała wynajęta na jutro firma, więc dziewczyna mogła sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. Oparła łokcie na balustradzie werandy i podziwiała gwiaździste niebo, wspominając nauczyciela astronomii i jego wykłady. Nagle poczuła czyjeś ręce obejmujące ją w talii i lepki pocałunek na szyi. Wzdrygnęła się i zesztywniała.
- Jesteś taka spięta, kotku. Może zrobię ci masaż? - spytał bełkotliwie Royce.
- Nie, dziękuję. Idź się położyć. Przyjdę niedługo - odpowiedziała spokojnym i opanowanym tonem. Jednak zamroczony alkoholem mężczyzna nie miał zamiaru ustąpić. Chwycił dziewczynę za ramię, ścisnął mocno i jednym ruchem odwrócił przodem do siebie. Popatrzyła na niego z pogardą i lekceważeniem.
- Idź się położyć, Royce. Dla swojego dobra - wysyczała.
- Pójdę, ale ty idziesz ze mną, ty wyrachowana suko. Uwodzisz mnie cały czas, a potem zgrywasz niedostępną - powiedział, zionąc w jej kierunku smrodem alkoholu, tytoniu i wymiocin. Szarpnął Rosalie, a po chwili ciszę przerwał trzask ciosu zadanego otwartą dłonią w nieogolony policzek. Dziewczyna wyrwała się jednym ruchem i powiedziała, niemal warcząc:
- Zaręczyny zerwane, panie King. A po usługi na żądanie może się pan udać do profesjonalistki...
Przerwała w pół zdania, zgrabnie unikając pięści zmierzającej w kierunku jej policzka. Chwyciła wazon stojący w rogu tarasu i wykorzystując całą swą zwinność i fakt, że, w przeciwieństwie do Royce'a, była trzeźwa, roztrzaskała naczynie na głowie swojego, już byłego, narzeczonego. Kwiaty opadły na kafelki, woda obryzgała jej twarz, a po chwili Royce upadł z najbardziej zdziwioną miną, jaką kiedykolwiek widziała młoda dziedziczka. Zanim zdołała ochłonąć, lodowata ręka nakryła jej usta. Napastnik wyszeptał:
- Nie ma sensu próbować. Ja nie jestem nim. Mnie pociąga twój umysł, moja droga. Wspaniały charakter, nieugięta wola. Jesteś świetnym wyborem, być może najlepszym.
Po czym, palcami drugiej dłoni nacisnął z wyczuciem na jej szyję, pozbawiając dziewczynę przytomności.

Być może, jak nikt przed nią, potrafiła docenić swoje nowe życie. Bez żalu wysłała rodzicom list, wiedząc, że po jego lekturze nie kiwną nawet palcem, żeby ją znaleźć. Gdy oficjalnie dołączyła do Cullenów, obawiała się jedynie reakcji Esme, ale szybko okazało się, że starsza wampirzyca jest bardzo pewna siebie i ze spokojem znosi to, że Carlisle flirtował z Rosalie na jej oczach. Z czasem, blondynka tak przywykła do dziwnego zwyczaju, że sama zaczęła bawić się słowami i gestami - igrała z ogniem. Budziła uśpione emocje, które hamowane przez tyle lat, uderzyły w dziewczynę intensywnie. Pragnęła. To było prawie jak głód krwi, tylko bardziej bolesne i trudniejsze do opanowania. Nie chciała o tym rozmawiać, bojąc się, że to pogłębi jeszcze ten niecodzienny stan. Spełnienie znalazła dwa lata później i niemal zapłaciła za nie życiem. Teraz mogła się już z tego śmiać, szczególnie, gdy Emmett podszedł do niej spokojnie i przytulił się do jej pleców. Westchnęła, próbując się opanować. Jego dotyk wciąż rozpalał ją tak samo intensywnie, jak za pierwszym razem, gdy odważył się musnąć palcami jej usta.
- Martwisz się, prawda? - zapytał.
- Owszem. Nawet bardzo. - odpowiedziała, wtulając się w mężczyznę.
- Głupi gówniarz! Carlisle powinien przykuć go drzewa i zostawić na słońcu - wysyczał ze złością.
- Nie zrobi tego, wciąż się łudzi... - Rose urwała w pół zdania, jakby bała się, że jego dokończenie będzie złą wróżbą.
- Nigdy nie kwestionowałem decyzji Carlisle'a, ale przyznaję, że nie rozumiem tego uporu. Przecież ma Jaspera - stwierdził Emmett.
- Nie wnikaj, to nie twoja sprawa - wydała mu polecenie chłodnym głosem, uwalniając się z uścisku.
Mężczyzna pochylił głowę, gdy jego partnerka zniknęła w domu nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, warknął, ale sprzeciwić się nie mógł - rozszarpałaby mu gardło, gdyby spróbował.
- Uduszę kiedyś tego odmieńca, uduszę...

Edward był piękny. Nie przystojny, tylko właśnie piękny. Patrzył na świat wielkimi zielonymi oczami, na które czasem opadały niechlujne i rozczochrane pasma miedzianych włosów, ale to nie jego wygląd przyciągnął Carlisle'a, tylko zapach. Delikatny, ale bardzo charakterystyczny. Rysował się w powietrzu muśnięciami błękitnych kresek, prowadząc wampira do celu. To było dziwne miejsce, pachniało krwią i brudno - sterylną śmiercią - to połączenie stanowczo odstręczało. Szczególnie, gdy nocą wydawało się, że budynek jest jednocześnie przepełniony i pusty. Błękit wzywał, ale Cullen wiedział, że nie może tak po prostu wejść do szpitala. Za duże ryzyko - musiał poczekać. Obserwować i wybrać dogodny moment, by sprawdzić, kto wydzielał tak niespotykaną woń.

Miał pokój dla siebie. Jeden z najlepszych na oddziale. Na oddziale z którego nie miał prawa wyjść żywy. Białaczka; w ostrej postaci nie dawała mu najmniejszych szans. Zresztą, nie wydawało się, żeby ktoś na niego czekał. Nikt z rodziny go nie odwiedzał, nie pytał o chłopca, chociaż jego stan pogarszał się z każdym dniem. Carlisle często obserwował Edwarda, gdy ten spał. Bez wysiłku wspinał się na niewielki parapet na drugim piętrze i patrzył. Czuł, że zapach odbiera mu jasność myślenia. Mimo, że tak delikatny, wybijał się wyraźnie ponad odór umierania, smutku i nieszczęść. Tak kruchy gatunek, nieodporny na przemijanie - żałosny, a jednocześnie niezastąpiony. Krew to życie dla mnie, dla niego to śmierć - wyrok bez odroczenia - myślał wampir. Nie był pewien swojej decyzji, ale nie mógł też czekać zbyt długo. Siedemnastolatek umierał powolną, bolesną śmiercią, otoczony jedynie skomplikowaną szpitalną maszynerią. Majaczył i niemal sinymi wargami wciąż wołał matkę. Z karty wynikało, że ta wciąż żyje, ale z jakiegoś powodu nie chciała pożegnać swojego syna. Cullen miał jedną, jedyną szansę. Jeśli coś pójdzie źle, nikt go nie uratuje.

Bez trudu znalazł otwarte okno na odpowiednim piętrze, wślizgnął się przez nie i ostrożnie skierował swoje kroki do pokoju młodego Masena. Zmaltretowane chorobą i lekami ciało na pewno potrzebowało więcej czasu na przemianę, kosztem bólu ofiary można było proces opóźnić nawet o kilka godzin. Carlisle liczył, że lekarze z nocnej zmiany po prostu uznają, że chłopiec zmarł i wyślą zwłoki do kostnicy, skąd mógłby go zabrać, podmieniając plakietkę identyfikacyjną i wykorzystując to, że strażnik zwykle drzemał w pokoju pielęgniarek. W końcu, któż by przejmował się trupami? Edward nawet nie zareagował na ugryzienie. Nie walczył. Trudno było pić krew, która była jednocześnie żywa i martwa, ale to nie to powodowało zapach. To było coś, co tkwiło w samym człowieku. Gdybym w to wierzył, pomyślałbym, że tak może pachnieć dusza - przemknęło wampirowi przez myśl z kolejnym łykiem.

Miał być tym najważniejszym elementem planu, ale szybko okazało się, że nie sprawdzi się w tej roli. Chwiejny emocjonalnie, zamknięty w sobie chłopak nie przetrwałby nawet jednego dnia wśród wampirów nie stroniących od okrucieństwa i walki. Carlisle jednak wciąż się łudził. Przyprowadził Edwardowi rówieśnicę, ale ten nawet nie zaszczycił dziewczyny spojrzeniem. Nie docierały do niego racjonalne argumenty Rose, w końcu wykrzyczał Esme w twarz:
- Jestem potworem! Twój gach zrobił ze mnie zwierzę! Widzę to w ich myślach, za każdym razem, gdy piję krew. Widzę coraz wyraźniej i nie potrafię tego znieść. Wolałbym śmierć. Tylko na to zasługuję.
Jednak nie potrafił odebrać sobie życia. Któregoś wieczoru tuż przed posiłkiem, Alice szepnęła mu coś na ucho. Wyszedł bez słowa i wrócił, gdy oni już dawno zjedli. Podziękował wampirzycy za radę, ona uśmiechnęła się słodko i odparła:
- Widziałam to. Piękna walka, gratuluję.
Nie odpowiedział, poszedł do swojego pokoju i przez kilka dni w ogóle go nie opuszczał. Z doświadczenia wiedzieli, że nie ma sensu naciskać. Było coś obrzydliwego w tym, że Edward pożywiał się krwią zwierząt, ale Carlisle surowo zakazał komentowania tego osobliwego zwyczaju. Dwa lata później wyruszył wraz z Alice i Rose na szczególne polowanie. Jasper dołączył do nich jako ostatni i zapowiadał się obiecująco.

* Tears For Fears - Shout (US Remix) 1985


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin