FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Warkoczyk Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
malinowaaa
Vampire Lover



Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 492
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z dupy

PostWysłany: Pią 19:24, 27 Lis 2009 Powrót do góry

No to skoro twórczość własna, to twórczość własna. Wklejam swoje opowiadanie, które pisałam na konkurs i które zajęło (pochwalimy się! Twisted Evil ) 3 miejsce w kategorii szkół średnich i osób dorosłych.
Bohaterzy i miejsca prawdziwi tylko przeinaczyłam trochę fakty (ślub miał miejsce), reszta fabuły oczywiście zrodziła się w mojej urojonej wyobraźni.Smile
Opowiadanie mówi o dziewczynie 14-letniej, która wyjeżdża z domu, po raz pierwszy w życiu, i spotyka dwóch mężczyzn. Jeden ją fascynuje, drugi budzi w niej odrazę. Okazuje się, że jednego z nich musi poślubić. Którego z nich? Przeczytaj opowieść, dowiesz się wszystkiego : ))

Opowiadanie wrzucam na forum (niektórzy lubią czytać na stronie, czytaj TRANS!) i w formie pdf:
[link widoczny dla zalogowanych]
Zapraszam i życzę miłej lektury.


Beta: Dilena


„Im mniej czegoś masz, tym bardziej tego pragniesz”
Meg Cabot, Pamiętnik księżniczki 7 - Księżniczka imprezuje


Obudziłam się, jak co rano, z wizją nieprzyjemnych zajęć, takich jak haftowanie, lekcja francuskiego czy historii. Odbyłam poranne czynności i poszłam na śniadanie. Przy stole, jak zwykle, siedzieli ojciec i matka. Niespodziewanie uwaga taty została skupiona na mnie.
- Gryzeldo - zagadnął - jesteś już na tyle dorosła, żeby zobaczyć kawałek świata. Karz zatem, aby służące cię spakowały, ponieważ zabieram cię ze sobą do Polski - oznajmił.
- Dostałem list od niejakiego Stanisława Boryny, który zaprasza nas na swój zamek. Byliśmy posłami w czasie pokoju szczecińskiego i utrzymywaliśmy do tej pory stały kontakt.
Siedziałam osłupiała, mając wciąż w uszach echo jego słów. Wnet dotarło do mnie ich znaczenie i wybiegłam z sali. Z radością biegałam po komnatach i wykrzykiwałam radosną nowinę, mimo że potem miało mnie czekać łajanie ze strony rodziców. Kazano zabrać mi najpiękniejsze stroje, bo czeka mnie ważne wydarzenie, na które muszę pięknie wyglądać. Gdybym wtedy wiedziała, o co chodzi, na pewno nie tryskałabym takim entuzjazmem.
Podróż była męcząca. Dobrze, że po drodze znajdowały się w miarę przyzwoite gospody, gdzie można było się odświeżyć. Jechaliśmy w kurzu i skwarze sześć dni, a powóz trząsł niemiłosiernie. Najgorsze były popołudnia, kiedy czerwcowe słońce grzało nie do zniesienia. Ciocia Klementyna wciąż narzekała na skwar, przez co ojciec nie mógł jej już słuchać. Kiedy zbierało się na wieczór, można było odetchnąć przy okazji podziwiając malownicze uroki słowiańskich lasów. Rzadko spotykaliśmy równiny, gdyż jechaliśmy głównie terenem górzystym.
Na miejsce, czyli do Rabsztyna, dotarliśmy cali i zdrowi. Okolica, w której się zatrzymaliśmy jest bajecznie urodziwa. Wokół zamku rosną gęste, zielone lasy, które są pełne zwierzyny, dzięki czemu często jest podawana dziczyzna. Z wieży zamkowej rozciąga się przepiękny widok; u nas, w Siedmiogrodzie, można oglądać tylko szare mury okalające zamek. Ojciec jest bardzo surowy i nie pozwala mi nigdzie wyjeżdżać w obawie przed uprowadzeniem mnie. Do tej pory pozwalano mi wychodzić jedynie na spacery do zamkowego parku, tylko i wyłącznie z nianią, a potem matką albo przyzwoitką. Jestem jego jedynym dzieckiem i rozumiem jego troskę, ale czuję się jak w klatce.
Na nasze powitanie wyprawiono skromny bal. Uczestniczyły w nim i dzieci, i młodzież, której było niewiele, i dorośli, i starcy. Moją rówieśnicą była Urszula, córka gospodarza Boreny. Była bardzo piękna i zaledwie dwa lata starsza ode mnie. Mimo że żyła na prowincji była obyta i bardzo mądra. Opowiadała mi o okolicy, o mieście Olkuszu, w którym wydobywano srebro. Pokazała mi piękny srebrny wisior z zatopionym w środku szafirem. Idealnie komponował się z jej suknią. Przy niej czułam się jak szara myszka.
- Gryzeldo - zagadnęła - ty znasz naszego panującego króla, Stefana, prawda? Powiedz mi, jaki on jest?
Od razu zauważyłam, że Urszula jest zafascynowana moim stryjem, a raczej Jego Wysokością, gdyż już mi się nie wolno tak do niego zwracać. Chyba cały kraj jest nastawiony tak entuzjastycznie wobec niego.
- Jego Wysokość, z tego co mówi ojciec, jest dobrym władcą. A prywatnie to zawsze był wesoły i miły, zwłaszcza jak się napił. Dawno go nie widziałam, bo na początku miał problemy tu, w kraju i teraz jest cały czas zajęty.
Borenówna słuchała mnie z przejęciem, ale z wyraźnym trudem - to chyba wina akcentu. Król musi mieć dobrą opinię w tym kraju. Mam nadzieję, że ojciec o tym wie, bo zawsze był zazdrosny o jego pozycję. Mówi, że gdyby to on się urodził pierwszy, został by władcą Polski. Jest bardzo zachłanny, skoro nie wystarcza mu pozycja wojewody siedmiogrodzkiego.
- Popatrz na twojego ojca - powiedziała - rozmawia z Janem Zamoyskim. Mój tata mówi, że to dobra partia, ale niestety nie dla mnie, bo mam za mały posag. Wygląda bardzo dostojnie i uczciwie, ale staro. Teraz, jak twój stryj go mianował Hetmanem Wielkim Koronnym, to stawia go to wysoko. Niedawno owdowiał i słyszałam, że wiele kobiet ma nadzieję, że to właśnie ją wybierze na następną żonę. O, spójrz, idą w naszą stronę.
Gdy zjawili się obok nas, wraz z Zamoyskim, o którym mi opowiadała Urszula, tata poprosił mnie na bok.
- Janie, przedstawiam ci moją córkę księżniczkę Gryzeldę Batorównę. Gryzeldo, to Jan Zamoyski Hetman Wielki Koronnego Królestwa Polskiego. Twój stryj, a zarazem Jego Wysokość król Polski, powołał go na to wysokie stanowisko.
- Jestem z tego rad, że mogłem panienkę poznać - rzekł. Nie byłam zbytnio zadowolona z wyrazu twarzy, jaki zdradzał. W odpowiedzi ukłoniłam się dworsko i nieśmiało uśmiechnęłam, jak mnie nauczyła matka. Ona wyniosła takie maniery z domu, gdzie jej rodzina często była zapraszana na królewskie salony.
- Jest czarująca - powiedział do mojego ojca. Ten w odpowiedzi skinął głową i poprowadził go w tłum kontynuując wcześniej przerwaną rozmowę. Sama natomiast zaczęłam się rozglądać wśród ludzi, których zresztą nie było wielu, szukając towarzystwa, gdyż cisza pomiędzy mną, a Urszulą była niezręczna.
Z drugiego końca sali wpatrywał się we mnie mężczyzna. Spytałam o niego moją milczącą towarzyszkę.
- To jest syn najmożniejszego Olkuszanina, Adam Trzebnicki. Mówią, że jest dziwny, bo stroni od ludzi. Ma dziewiętnaście lat i jeszcze nie rozgląda się za żoną. Ludzie myślą, że ma skłonności do mężczyzn. Jakież to obrzydliwe. Władze miasta czekają tylko na powód, żeby go postawić przed sądem.
Rozumiałam, co miała na myśli, bo i u nas zdarzały się takie przypadki. Szkoda takiego chłopca, ale nic nie można na to poradzić. Uśmiechnęłam się do niego pocieszająco i pożegnawszy rozmówczynię, oddaliłam się do swojej komnaty.
Zamek nie był wielką okazałością, ale posiadał wiele pokoi, w których można było zmieścić dużą ilość gości. Dla mnie przydzielono zieloną komnatę. Na ścianach znajdowały się ręcznie malowane tapety, które zapierały dech w piersi, oraz bajecznie realistyczne obrazy. Pokoikowi nadano charakter lasu, a ten nastrój potęgował szmaragdowy dywan, który zdawał się być mchem. Myślałam, że pęknę z radości. Moje walizy i kufry zostały rozpakowane do szafy w stylu renesansowym. Obok w pokoiku, który był połączony z moim drzwiami, spała ciotka Klementyna, która była tutaj moją przyzwoitką. Jest strasznie zrzędliwa i nie pozwala odejść na krok.
Na łóżku leżała szata do snu, musiałam zadzwonić na służącą, która miała przyjść z kąpielą i ubrać mnie na noc. Po wszystkim zasnęłam w mgnieniu oka pamiętając, żeby zapamiętać swój sen, gdyż może się spełnić.

Nazajutrz przewidziano wybrać się konno do lasu na polowanie. Na zamku miały zostać wszystkie kobiety, dzieci i starcy. Do mężczyzn powinni dołączyć jeszcze włościanie z Pieskowej Skały, Bydlina i nawet Ogrodzieńca. Urszulka mówi, że ojciec bardzo się stara godnie nas przyjąć, chcąc pokazać wszystkie dobrodziejstwa i uroki Rabsztyna, dlatego dzisiaj organizuje pierwszy w tym roku myśliwski wypad.
Gdy panowie wybrali się do lasu, Urszulka wraz ze swoimi młodszymi siostrami, Jadwigą i Kingą, pokazała mi zamek i wieżę zamkową. Ta druga mnie zaczarowała, ponieważ widok rozciągający się z niej zapierał dech w piersi. Są tu cztery pokoje, szkoda, że nie dostałam jednego z nich. Dziewczęta pokazywały mi różne miejsca i punkty, które były stąd widoczne. Ciepłe słońce wraz z delikatnym wiatrem sprawiały, że czułam się jak w raju.
Przed obiadem miałam chwilę dla siebie, więc wróciłam do swojej komnaty. Usiadłam na parapecie, z którego rozpościerał się widok na las, i zatopiłam się w myślach. Rozmyślałam głównie na temat snu, który miałam dzisiejszej nocy.
Byłam w lesie i szłam w stronę słońca. Jego promienie leniwie, a zarazem energicznie, przedzierały się przez korony drzew. Zieleń nie wydawała żadnych odgłosów, co napawało mnie strachem i obawą. W pewnym momencie usłyszałam za sobą szelest. Raptownie się obróciłam, jednak za mną nikogo nie było. Kiedy chciałam iść naprzód, wpadłam na coś miękkiego, podniosłam wzrok do góry i napotkałam spojrzenie ciemnych oczu. Nim zdążyłam zapamiętać twarz, obudziłam się. Odtąd prześladuje mnie senne widmo i na niczym nie potrafię do końca skupić myśli. Nagle rozległo się pukanie do drzwi, które ściągnęło mnie na ziemię.
- Proszę! - zawołałam.
Do pokoju wkroczyła służąca i powiedziała nieśmiało:
- Wasza Wysokość, jest panna proszona na dół, na herbatę. Panowie wrócili z polowania.
Zagryzłam mocniej zęby. Nie lubię, gdy zwracano się do mnie per Wasza Wysokość. Jednak ojciec nalega i surowo karze służbę, gdy ta sprzeciwia się jego woli, dlatego nie poprawiłam dziewczyny. Podziękowałam jej i odprawiłam. Przed wyjściem spojrzałam w lustro. Najbardziej we mnie podobały mi się moje usta, wyglądały jak płatki róży. Tak też je określa większość dwórek i przyjaciółek mamy. Lubię w sobie też ciemne włosy, z których służące plotą mi grube warkocze. Matka mówi, że nie ścinała mi włosów od siódmego roku życia. Teraz są już do kolan, a warkocz, który z nich można upleść, bywa nieznacznie krótszy.
Na dole, w dużym salonie podano herbatę. Mężczyźni żywo rozmawiali o polowaniu, przez co było gwarno i radośnie. Co ciekawsze i śmieszniejsze opowieści były słuchane przez wszystkich z większą uwagą.
- …. z trzema młodymi pił z kałuży, miał ptaka na rogu! Po chwili dołączyła do nich sarna. Wycelowałem w jego łeb. Jak już strzeliłem to podjechaliśmy do nich i się okazało, że ustrzeliłem tego ptaszka, a nie kozła!
Cała sala się zaśmiewała. Podeszłam do ciotki, która żywo rozprawiała o czymś z tutejszymi matronami. Rozejrzałam się za Urszulą, która rozmawiała z jakimś chłopcem. Myślałam, że będę skazana na samotność aż do obiadu, dopóki nie podszedł do mnie chłopak, który wczoraj na balu mi się przyglądał.
- Witam - zaczął - nazywam się Adam Trzebnicki, mam nadzieję, że pobyt w tych stronach sprawia pannie radość. - Powiedziawszy to, uśmiechnął się. Był to bardzo czarujący uśmiech. W odpowiedzi skinęłam głową i wyrecytowałam setki razy powtarzaną formułkę:
- Dzień dobry, nazywam się księżniczka Gryzelda Elżbieta Batorówna... - nim skończyłam pocałował mnie w rękę. Takie zachowanie napotkałam po raz pierwszy, co mnie zawstydziło. Przez zażenowanie zapomniałam, co miałam powiedzieć.
- Wasza Wysokość wybaczy ten błąd - wyglądał na zaskoczonego.
- Och, panie, proszę mi wyświadczyć ten zaszczyt i zwracać się do mnie po imieniu. Bardzo mnie zawstydza ta oficjalna forma.
- To będzie dla mnie zaszczytem - odpowiedział. Ogólnie prezentował się bardzo skromnie, a zarazem elegancko i czarująco. Naturalności dodawała mu fryzura, która w naszych kręgach uchodziła za nieprzyzwoitość - miał krótkie włosy; w dodatku proste i wilgotne, jakby na zewnątrz była gęsta mgła. Oprawę oczu miał ciemną, jak same włosy, a oczy w kolorze deserowej czekolady. U nas to raczej normalny typ urody, tylko zestawiony z oliwkową karnacją przypudrowaną na nienaturalny, blady kolor.
Rozmawialiśmy aż do obiadu. Adam jest bardzo mądry i dobrze wykształcony jak na osobę z takiej prowincji. Tłumaczy, że Olkusz to wcale nie jest odludzie, że to jedne z większych miast na południu Polski. Nie miałam kłopotu ze zrozumieniem języka, gdyż matka była potomkinią polskich Jagiellonów i nakazała nauczyć mnie i ojca tego języka, czego teraz nie żałuję.
Obiad był wystawny i bardzo smaczny. Gospodarze ugościli nas typowo polskimi a także regionalnymi potrawami, które były o wiele smaczniejsze niż nasze. Potem mogłam udać się do swojej komnaty i odpocząć trochę po tym pełnym wrażeń przedpołudniu. Jednak nie dane było mi zrelaksować się dłużej jak chwilę, gdyż zaanonsowano przybycie ojca.
- Moja droga, jak ci się tu podoba? - zaczął z miejsca, nie czekając na moją reakcję ciągnął dalej - Mam nadzieję, że dobrze się tutaj bawisz. Co sądzisz o Zamoyskim, którego miałaś przyjemność poznać wczoraj na balu? - tutaj urwał, widocznie mając nadzieję na odpowiedź.
Co mu mogłam powiedzieć na temat tego podstarzałego, siwego mężczyzny, który miał wielki brzuch i nieprzyjemnie na mnie patrzył?
- Pan hetman wygląda bardzo dostojnie i uczciwie. Na dodatek z taką funkcją zdaje się być dobrą partią - zacytowałam słowa Urszulki z poprzedniego dnia.
- Ach, bardzo dobrze - skomentował z wyraźnym zadowoleniem. - Rozmawiałem z nim wczoraj na temat twojego stryja, - ostatnie słowo wymówił nie bez goryczy, ale i z dziwnym błyskiem w oku - który ponoć szepnął mu słówko na twój temat. Dlatego też jesteśmy teraz tu, hetman specjalnie tu przyjechał, żeby się z tobą zobaczyć.
Słowa ojca nie wzbudziły we mnie większego entuzjazmu, zaczęłam się niepokoić do czego to może prowadzić.
- Skoro oceniasz go tak dobrze pewnie nie będzie to dla ciebie przykrością, jeżeli dziś wieczorem zostaną ogłoszone wasze zaręczyny, moja droga.
Usłyszawszy te słowa, zamarłam. Ojciec chyba wychwycił moje nieprzytomne spojrzenie, gdyż spytał wprost:
- Nie cieszysz się? Przecież to najlepsza partia dla ciebie, powinnaś być wdzięczna stryjowi, że dzięki niemu będziesz miała takiego dobrego męża. - Miał zapewne na myśli stan jego skarbca, niż to, jak będzie mnie traktował.
- Bardzo się cieszę, ojcze - zdołałam wykrztusić. Byłam bardzo zaskoczona jego decyzją. Myślałam o małżeństwie, ale miałam nadzieję, że będzie to młody, przystojny mężczyzna, oczywiście odpowiednio urodzony.
- Bardzo dobrze, jednak wychowanie twojej matki nie poszło na marne - mówił jeszcze bardziej zadowolony - idę pomówić z hetmanem, tymczasem odpoczywaj, żeby dziś wieczorem wyglądać jak najpiękniej. I załóż na siebie swoją najlepszą suknię, tą z zielonego brokatu.
- Tak jest, ojcze - powiedziałam bezdusznie. Wspaniały humor, którym tryskałam od samego rana, prysł jak bańka mydlana.
Wzięłam z toaletki sonety Petrarki i usiadłam na szezlongu w kolorze pistacji. Te wiersze zawsze mnie uspakajają w chwilach wzburzenia. Nie mogłam wybaczyć ojcu, że on to wszystko tak misternie zaplanował. Jestem ciekawa, czy matka też o tym wiedziała? Czy pozwoliła łączyć mój los z tym starym człowiekiem? Przecież sama wyszła za mąż później niż ja i to za człowieka, który nie był siwy! Teraz na nic moje oburzenie, kiedy właściwie jest już po fakcie. Ściągnęłam nogi z posłania, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Zawołałam „proszę” i zostały otwarte przez pana Adama.
- Panienko - tutaj się ukłonił głęboko - czy uczynisz mi ten zaszczyt i dasz się zaprosić na przejażdżkę powozem po okolicy? - spytał, co spowodowało kolejne już dzisiaj zaskoczenie. Niestosownym było przyjmować w pokoju gościa płci męskiej, dodatkowo nie bardzo wiedziałam co powinnam odpowiedzieć temu mężczyźnie, więc zapukałam do pokoju ciotki.
- Ciociu Klementyno - zawołałam no drzwi - pozwól na minutkę.
Gdy ta zaszczyciła nas swoją obecnością spytałam się jej, czy nie zechciałaby się wybrać ze mną na ową wycieczkę w towarzystwie tego zacnego Olkuszanina. Jej odpowiedź była twierdząca.
- W takim razie oczekuje pań na dole, przy powozie - oznajmił i ukłonił się w stronę mojej opiekunki.
Zadzwoniłam na służbę, która pomogła nam przygotować się do drogi. Zamiast pelerynki wzięłam ze sobą ażurową parasolkę na słońce, gdyż to mocno świeciło. Miałam nadzieję, że się trochę rozluźnię, ponieważ wciąż byłam lekko wytrącona z równowagi.
- Gryzeldo - zagadnęła ciotka, gdy stałam już w drzwiach - mam nadzieję, że nie łączy cię romans z tym mężczyzną. Słyszałam rozmowę twoją i ojca na temat dzisiejszego wieczoru, więc nie przynieś nam wstydu zachowując się nieprzyzwoicie - oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ciociu Klementyno, słyszałam plotki, że ma odmienne upodobania, niż kobiety, więc myślę, że nie mam z nim do czynienia w nieprzyzwoity sposób - powiedziałam urażona.
Zastanawiałam się jak mogłabym mieć romans z tym człowiekiem, skoro znam go niecałą dobę, jednak przemyślenia pozostawiłam dla siebie. Nie chciałam denerwować piastunki w chwili, gdy nadarzyła się okazja do wyrwania się spod szponów despotycznego ojca.
Na dole przed główną bramą czekał na nas powóz z zaprzęgniętymi dwoma siwkami, które tańczyły w miejscu, widocznie zniecierpliwione podróżą tak samo jak ja. Wnętrze okazało się bardzo wygodne i obszerne, więc każdy mógł usiąść tak, że czuł się komfortowo. Z początku rozmowa nie była zbyt żywa, więc podziwiałam krajobraz za oknem. Gdy przejechaliśmy most nad fosą, wjechaliśmy do zielonego lasu, którego widok urzekł mnie dzisiaj na zamkowej wieży. Od wewnątrz wyglądał jeszcze bajeczniej, niż z góry. Przypominał las z mojego snu, był tak samo żywy i kolorowy. Pan Adam nabrał chyba trochę śmiałości, więc w obliczu mojej ciotki rozmawialiśmy już swobodnie. Pytał mnie głównie o rodzinne strony. Interesowała go kultura, obyczaje i polityka - zwłaszcza stosunki z sąsiadami. Schlebiało mi jego zainteresowanie naszym Siedmiogrodem, sama zaczęłam pytać go o rodzinę, zajęcie w tych stronach, na co odpowiadał mi z zadowoleniem i pasją. Mówi, że pracuje z ojcem, ten założył kopalnię nieopodal miasta, a ta ma świetne obroty.
Adam, bo tak kazał mi siebie nazywać pod groźbą zwracania się do mnie per Wasza Wysokość, zastukał na stangreta, który się natychmiast zatrzymał.
- Pani - zwrócił się do ciotki - czy mógłbym prosić o zgodę na spacer z Gryzeldą? - spytał spoglądając na nią spod rzęs. Wątpię, czy jakakolwiek kobieta odparłaby czar tego spojrzenia. Oczarowana opiekunka skinęła głową, zapewne mając w pamięci słowa, którymi ją poinformowałam o prawdziwej naturze naszego towarzysza. Inaczej na pewno, mimo jego uwodzicielskiego tonu, nie pozwoliłaby nam wyjść we dwójkę na przechadzkę po ścieżce wśród pól, która prześwitywała zza drzew.
Po raz pierwszy w życiu byłam zadowolona ze swojego wyboru, a mianowicie posiadania parasola. Pomarańczowe słońce, mimo że już nie dokuczało tak bardzo, jak popołudniu, wciąż świeciło mocno, przez co nasze cienie stawały się dłuższe. Pierwszy raz też spaceruję wśród pól, gdzie dojrzewające kłosy leniwie się kołysały i uginały od nadmiaru ziarna.
Wciąż rozmawialiśmy, a pogawędka wydawała mi się taka swobodna, jakbyśmy się znali od dawna. Czułam się naturalnie w jego towarzystwie, całkiem jakbym nie była księżniczką ziem na południu Europy, tylko zwykłą mieszczanką, która mieszkała w kamienicy, w rynku w Olkuszu, która przyjaźniła się z Adamem od dziecka i znała jego każdą myśl, która od zawsze spacerowała z nim pod rękę tak, jak teraz. W roztargnieniu spojrzałam za siebie i moim oczom ukazał się rabsztyński zamek, który rzucał długi cień w stronę północnego - wschodu. Słońce miało już malinowy kolor, a w oddali było słychać dzwon na wieczerzę. Wnet wróciły wspomnienia z popołudnia i zamarłam na myśl co ma się stać przy kolacji.
Pośpiesznie wróciliśmy do zamku, w którym panowało poruszenie. Okazało się, że nikt nie wiedział o naszej wycieczce i zaniepokojeni gospodarze, i zdenerwowany ojciec, odchodzili od zmysłów co się z nami stało. Ojciec mnie złajał, gdy w swojej komnacie szykowałam się do posiłku, ale złagodniał, kiedy przebrana w zaleconą przez niego suknię poinformowałam go o plotkach na temat Adama. Uspokoił się trochę i zaprowadził mnie pod rękę na wieczerzę.
Nastrój niepokoju trochę przygasł, narastało za to podniecenie, które miało związek z dzisiejszą uroczystością. Zapomniałam na te kilka godzin o tym, co ma się stać, teraz zaniepokojenie wróciło zwielokrotnioną falą i nie mogłam z siebie wykrzesać optymizmu.
Posadzono mnie między przyszłym narzeczonym a ciotką; po drugiej stronie stołu siedział Adam, którego wyraz twarzy również nie wyrażał radości. Uśmiechnął się do mnie smutno, na co ja odpowiedziałam mu tym samym.
Jedzenie nie smakowało mi dzisiaj tak bardzo, jak dobę temu, a radość spowodowana wyprawą w nieznane wydaje się uczuciem jakby sprzed półwiecza. Wokół było słychać wesołe rozmowy i gromki śmiech, który był ironicznym kontrastem mojego wnętrza.
Nim spostrzegłam gospodarz stuknął swoim nożem w kieliszek do wina, chcąc wymusić ciszę na współbiesiadnikach. Gdy takowa nastała wstał i przemówił:
- Drodzy przyjaciele, szanowni przybysze. Mam zaszczyt gościć was w moim zamku, w którym dziś ma mieć miejsce wspaniałe i radosne wydarzenie. Gdy zapraszałem w te strony wojewodę Krzysztofa, nie spodziewałem się tego, o czym mnie dziś poinformował. Poprosił, abym ogłosił zaręczyny jakże zacnej pary: młodej księżniczki Gryzeldy z naszym Hetmanem Wielkim Koronnym Janem. To dla mnie zaszczyt i zarazem wielka radość móc być gospodarzem tej uroczystości.
Myślałam, że spalę się ze wstydu, słysząc te słowa. Jednak bardziej palącym uczuciem była niesprawiedliwość, którą czułam w głębi duszy.
Mój oficjalny narzeczony wstał i odsunął mi krzesło, a także wyciągnął rękę, żebym ujęła go pod ramię. Uczyniłam to i poprowadził mnie na środek sali, gdzie wygłosił mowę o tym, jaki był zrozpaczony po utracie żony oraz wyraził radość z możliwości ożenku z tak piękną i mądrą kobietą, jak ja. Starałam się uśmiechać, być szczęśliwą, ale niestety nie mogłam czuć tego wewnątrz.
Później kolejne osoby podchodziły, żeby złożyć nam życzenia szczęścia, które przyjmowałam i za które dziękowałam ze sztucznym wyrazem twarzy. Jeszcze bardziej mnie zasmuciło, że mój przyjaciel, bo za kogoś takiego go teraz uważałam, Adam, nie podszedł mi pogratulować.
Po całej tej farsie wróciłam do komnaty i z płaczem rzuciłam się na łóżko. Wiedziałam, że utraciłam wolność, której już nigdy nie odzyskam.

Wstałam rano z tą samą nadzieją, którą pielęgnuję przez ostatnie dwa dni, że to co mnie spotkało trzy dni temu, było jednym wielkim koszmarem. Niestety tak się nie stało. Wiem, że dla moich rodzicieli sprawą najwyższej rangi jest wydanie mnie dobrze za mąż, ale nie byłam świadoma tego, że sprawią mi taką przykrość. Muszę się godzić z ich wolą, i tak zrobię, jednak wewnątrz będę rzewnie łkała.
Dodatkowo zauważyłam, że Adam mnie wyraźnie unika. Wielokrotnie chciałam z nim porozmawiać, rozluźnić się, bo ojciec mnie niedawno poinformował, że ślub odbędzie się tu, w Rabsztynie, i rozesłał zaproszenia do całej rodziny.
- Matka przyjedzie w całym dworem nie dalej jak za pięć dni, a reszta gości do dwóch tygodni - mówił z radością w głosie. - Ten ślub przejdzie do historii!
Roztargniona spacerowałam sama po korytarzach i dziedzińcu, coraz częściej zdarzało mi się przesiadywać na wieży. Tutaj, wśród szumu wiatru, miała wrażenie, że moje troski odlatują wraz z nim, a ja wreszcie mam głowę pustą od myśli, co koi moje nerwy.
Byłam tam i w przeddzień przyjazdu matki. Ma kamiennej posadzce rozłożyłam pled i przechyliłam się przez blankę. Wiatr był dziś wyjątkowo spokojny, więc zbłąkane kosmyki tylko leniwie falowały. Zamknęłam oczy i starałam się skupić na pustce, gdy nagle usłyszałam stukot stóp o bruk. Obróciłam się gwałtownie i ujrzałam Adama, który był w połowie drogi z powrotem na dół.
- Zaczekaj! - krzyknęłam i zerwałam się za nim. Miałam nadzieję, że może tym razem uda mi się z nim porozmawiać. Przystanął i dał mi się dogonić. Stanęłam z nim twarzą w twarz i zapytałam z pretensją:
- Dlaczego mnie unikasz? Czy uraziłam cię w jakiś sposób, który uwłaszczył twojej godności?
- Nie, ależ skąd - odparł szczerze. Po prostu myślę, że nie powinniśmy się więcej spotykać, aby nie poddawać wątpliwości twojej czci. Ponadto...
- Ależ... Przecież mnie nic nie grozi, przecież ty się nie interesujesz kobie... - urwałam w połowie słowa przestraszona tym, co powiedziałam. Oczy mojego rozmówcy rozszerzyły się w zdziwieniu.
- Skąd o tym wiesz?- nie udało mu się ukryć goryczy w głosie. Widocznie plotki tutejszych ludzi bardzo go zraniły.
- Przepraszam, jeżeli cię uraziłam. Naprawdę mi przykro, mam taki niewyparzony język - żaliłam się. Wciąż czekał na odpowiedź, więc dodałam:
- Ludzie tutaj plotkują o tym, więc myślałam, że to prawda.
Czułam się winna. Adam wył moim pierwszym przyjacielem, którego tylko ranię swoim zachowaniem.
- Autorką tych pomówień może być tylko jedna osoba - powiedział z pretensją. - Myślę, że dowiedziałaś się tego od najstarszej Brenówny, ponieważ odrzuciłem propozycję ślubu jej ojca.
- Ojej - tylko tyle zdołałam wykrztusić. - Bardzo mi przykro z tego powodu. Miałam na myśli to, że Urszula tak nieładnie postąpiła.
To nawet racjonalne, gdyż spojrzał tak uwodzicielsko na moją ciotkę w czasie przejażdżki. Nie zauważyłam, żeby rozmawiał z jakimkolwiek mężczyzną, ale przecież Urszulka mówiła, że stroni od ludzi.
- Ale czy mimo to będziesz spędzał ze mną więcej czasu? - spytałam z nadzieją. Ostatnio większość czasu spędzałam z panem Janem, w końcu go nie znam i skoro za niego wychodzę, muszę go bardziej poznać. Mimo wszystko, bardzo mi brakowało towarzystwa Adama.
- Zgoda- powiedział z wahaniem. - Ale będziemy się spotykać tylko tutaj, bo tu przychodzi mało osób.
Zgodziłam się i uradowana siadłam na kocu nagle przypomniałam sobie jeszcze jedno.
- Adamie, powiedziałeś „Ponadto” i urwałeś, co chciałeś powiedzieć?
- Ach, to - wyjąkał lekko zaskoczony - chciałem powiedzieć, że nie wiedziałem, wtedy w powozie, że przyjechałaś tutaj się zaręczyć.
Wyglądał tak przystojnie, kiedy był zawstydzony.
- Ależ... Ja też tego nie wiedziałam. Dowiedziałam się dopiero kilka chwil przed przejażdżką - stwierdziłam najzupełniej szczerze. Opowiedziałam mu o surowości ojca, o radości z pierwszego wyjazdu, a potem o rozczarowaniu i goryczy jego decyzją. Nagle oprzytomniałam.
- Och, przepraszam. Nie powinnam tego mówić. Bardzo się cieszę, że mogę wyjść za hetmana. To dla mnie zaszczyt.
- Gryzeldo, przede mną nie musisz ukrywać swoich uczuć - taka bezpośredniość mnie delikatnie zażenowała; wyzwoliła dodatkowo optymizm, dzięki któremu się uśmiechnęłam.
- Dziękuję ci. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Nie mam z kim o tym porozmawiać. Ojciec nie będzie chciał słuchać narzekań, ciotka stwierdzi, że jestem bezczelna, a Urszulka pewnie wymyśli coś, przez co i na mój temat ludzie zaczną plotkować.
Na takich i podobnych rozmowach mijały nam dni. Kiedy przyjechała matka z nadwornymi krawcowymi rozpoczęły się przymiarki do sukni ślubnej, która miała mieć długi welon, hafty i tuziny pereł. Mimo to znajdywałam czas, żeby wymknąć się na wieżę i w towarzystwie Adama podziwiać zielone lasy. Z największym sentymentem spoglądałam na coraz bardziej złocące się pola, z których wynoszę dobre wspomnienia.

Dwa dni przed ślubem zamek prawie pękał w szwach od nadmiaru gości. Ma się nań stawić sam stryj, król Stefan, wraz z częścią dworu. Część gości postanowiła z czystej wygody zatrzymać się w Olkuszu, który wspominają bardzo miło za każdym razem jak przyjeżdżają na Rabsztyn. Tego dnia miałam mieć ostatnie, dzięki Bogu, przymiarki sukni. Miałam nadzieję, że dzisiaj uda mi się spędzić więcej czasu, niż do tej pory, z Adamem.
Nasze stosunki się bardzo zacieśniły. Znam chyba prawie każdy szczegół jego życia, tak samo jak i mój. Wiem, że dla niego nie jest ważna zawartość skarbca, tylko miłość do kobiety. Jego opowieść mnie porwała i teraz sama zaczęłam marzyć o takim uczuciu. Im więcej czasu spędzałam z panem Janem, tym większe obrzydzenie do niego czułam. Był całkowitym przeciwieństwem mojego przyjaciela - miał obwisły brzuch, wodniste oczy, siwe włosy i skrzekliwy głos. Za każdym razem, kiedy jesteśmy w jednym pomieszczeniu, a nie daj Boże ciocia Klementyna zaśnie, siada bliżej mnie i pożera wzrokiem. Nieraz mu się zdarzyło położyć mi rękę na kolanie, czy objąć w talii, przez co się wzdrygałam. On chyba przeciwnie, bo uśmiechał się do mnie błędnymi oczami i zacieśniał uścisk.
Biegłam potem na wieżę i płakałam w ramię Adamowi, a on mnie przytulał i pocieszał szepcząc we włosy ciepłe słowa otuchy. Nawet zaprzyjaźniony ze mną rabsztyński wiatr zdawał się podnosić mnie na duchu cicho szumiąc i świszcząc.
Najgorsze jeszcze przede mną. Matka przeprowadziła kilka dni temu rozmowę ze mną, przez którą żywię obawę w związku z niedaleką przyszłością, a zwłaszcza nocą poślubną.
- Gryzeldo, my, kobiety, musimy znosić różne rzeczy w małżeństwie. Jesteś skazana na zwierzęce żądze swojego męża, dopóki nie urodzisz mu dziecka. Jednak nie dłużej, pamiętaj o tym! Nie masz obowiązku wyprawiać mu, wyuzdanych uczt swoim kosztem! Możesz się usprawiedliwiać migreną albo innymi dolegliwościami, nie pozwalaj omamić się namowami! Módl się do Maryi, zawsze Świętej Dziewicy, by twój małżonek szybko stracił ohydną męską siłę, kiedy da ci dzieci, których będziesz pragnęła!
- Ależ, mamo! - byłam wstrząśnięta. Nie przypuszczałam, że mężczyźni są tacy podli. Przecież Adam jest delikatny i zabawny. Przecież to nie możliwe, żeby był takim potworem!
- Zobaczysz, jeszcze sama tego zapragniesz! Módl się wtedy do Świętej Panienki, by dała ci siły na sprzeciw. I pamiętaj, że mężczyźni, jeżeli nie dostaną tego, czego chcą, szukają upustu swoich żądz u ladacznic! - upominała surowym tonem - Nie pozwól sobie na chwilę zapomnienia przed ślubem z innym mężczyzną! Te diabły potrafią się zdobyć na piękne słówka, które mamią w głowie! Potrafią zaklinać i kusić, a bez pomocy Madonny łatwo się oprzesz bezwstydnym uczuciom. Powinnaś wiedzieć, że tylko nierządnice upajają się bliskością mężczyzn, a ty chyba nie chcesz się stać taką kobietą, prawda?
- Nie, matko. Będę o tym pamiętała - odpowiedziałam, spuszczając wzrok.

Oczywiście opowiedziałam o rozmowie Adamowi, który opowiedział mi, że mężczyźni to nie tylko krwiożercze zwierzęta, ale również jednostki uczuciowe, jak kobiety.
- Czytałaś sonety Petrarki? Czy nie ma mowy o gorącym uczuciu? A Sokoła Boccaccia? Czyż tam drogi Federigo był szarlatanem? Na końcu, mimo niepowodzeń, wszystko skończyło się dobrze! W twoim przypadku też się tak skończy, moja droga.
On zawsze mówił tak mądrze. Mimo że pochodził z miasteczka, które wcale nie jest centrum królestwa, był wszechstronnie wykształcony, zawsze miał swoje zdanie i kilka słów do powiedzenia na dany temat; z nim nie groziła mi niezręczna cisza. Mój przyszły małżonek natomiast potrafił rozprawiać tylko o wojnie, co mnie nie interesowało i o czym nie miałam pojęcia. Często wspominał swoją żonę, którą stawiał tylko w dobrym świetle. Jest osobą, która powinna świecić ci przykładem, moja droga, mówił. Coraz częściej targała mną niepewność, czy podołam zadaniu małżonki. Zdałam sobie sprawę, że kiedy on pojedzie na wojnę zostanę zupełnie sama, kiedy polegnie owdowieje. Zostanie mi wtedy tylko tytuł i majątek, a doskwierająca samotność będzie argumentem dla łowców posagów, z którymi mogę się spotkać. Ależ hola, basta! Dosyć tych rozpraw! Niech mi Maryja wybaczy te czarne myśli dotyczące pana Jana. Będzie żył długo i razem będziemy szczęśliwi. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Wieczorem nie mogłam zasnąć. Myślami wciąż uciekałam ku przyszłości. Za dwie doby będę leżała w łożu z baldachimem, obok osoby całkiem mi obcej - z workiem ohydnej żądzy bez dna. On mógłby być moim ojcem, a tymczasem marzy, żeby mnie obłapiać! Będzie chciał spłodzić ze mną nawet więcej niż jednego dziedzica, by rozdzielić pośród dzieci wszystkie nasze dobra. Dlaczego los nie związał mnie z Adamem, który zdaje się być moją pokrewną duszą? On rozumie wszystkie moje troski i obawy. To osoba mi wyjątkowa, której poświęcam każdą moją myśl, której zwierzam każdy sekret.
Wstałam z łóżka i spacerowałam po pokoju. Miałam nadzieję, że puchaty dywan na tyle dobrze tłumi moje kroki, że ciotka się nie obudzi. Zegar stojący na kominku. Światło księżyca bardzo dobrze oświetlało tarczę, która wskazywała kilka minut po północy. Na zamku nie słyszałam już żadnych odgłosów. Włożyłam stopy w trzewiki i narzuciłam na nocną szatę granatowy płaszcz, który był dość grubo podbity. Wychodząc z komnaty modliłam się, aby drzwi nie zaskrzypiały i nie zdradziły mojej nocnej przechadzki. Te jednak chodziły bez zarzutu, za co w duchu dziękowałam Świętej Panience.
Przemknęłam korytarzem na dół do wieży, do której wejście znajdowało się na środku górnego zamku, wmurowane w ścianę. Starałam się zachowywać jak najciszej. Wszedłszy na górę zauważyłam ciemną postać na tle srebrzystego księżyca. Była to znajoma sylwetka, więc odetchnęłam z ulgą. Na dworze nie było tak zimno, jak się spodziewałam, a wiatru nie było w ogóle. Adam usłyszał moje kroki, gdy byłam tuż za nim i trochę się wystraszył.
- Co ty tu robisz o tej porze? - spytał zaciekawiony - Czy grzeczne panny nie powinny o teraz śnić o swoim ślubie, a nie szwendać się po zamku? - powiedział z udawaną naganą. Zaśmiałam się cicho i stanęłam obok niego.
- Nie mogę spać. A co ty tutaj robisz o tej porze?
- To samo, co ty.
Las w srebrzystym świetle wyglądał tajemniczo i groźnie, jednak przy moim towarzyszu nie bałam się go. Powiedziałam mu o tym, a on przyjął to milczeniem.
- Coś się stało? - spytałam
- Stało się, ale nie zwracałem na to uwagi, aż do teraz. Widzisz znalazłem w tobie pokrewną duszę, z którą mogę dzielić troski i zainteresowania. W twoim towarzystwie czuje się naturalnie, nie muszę być sztywny tak, jak wśród innych - słowa z jego ust wypływały, jak potok. Najlepsze było to, że czułam to samo, co mnie podnosiło na duchu. - Nie chciałem mówić zbyt wiele, gdyż wychodzisz za mąż. Miałabyś wyrzuty sumienia albo myślałabyś o mnie zbyt często, przez co mogłabyś popaść w roztargnienie. Potrafię udusić w sobie świeżo kiełkujące uczucie i żyć dalej, jednak patrząc na ciebie nie mogę się zebrać na odepchnięcie tego wszystkiego. Widząc, jakim jestem ci oparciem, nie umiem żyć z dala od ciebie. Czuję się za ciebie odpowiedzialny, muszę się o ciebie troszczyć.
To co mówił było takie czarujące, jednak inne, niż słowa matki o mężczyznach owładniętych żądzą. Przywarłam do jego łokcia. Chciałam tym gestem wyrazić wdzięczność za pomoc, jaką mi okazał.
- Dziękuję ci za te słowa. Wiedz, że zawsze masz u mnie wierną przyjaźń i oddanie na wieki. Naprawdę wolałabym ciebie jako męża, niż mojego obecnego narzeczonego. Niestety będę musiała żyć u boku kogoś całkiem obcego, kto nie jest w połowie tak interesujący jak ty - wyznałam - teraz wiem, że dla mnie nie liczą się tytuł czy majątek, lecz bogactwo duszy i wsparcie, jakim może być druga osoba. Wiem, że nie będę mogła szczęśliwie żyć bez ciebie. To coś więcej, niż tylko przyjaźń, coś, czego nie potrafię ubrać w słowa...
Uśmiechnął się, co odwzajemniłam. Wiem, że ta chwila choć radosna dla nas obojga jest najsmutniejszą w naszym życiu.

Suknia ślubna choć piękna była trochę zbyt ciężka. Matka wciąż mówiła do mnie, żebym się nie garbiła, ale nie mogłam tego w pełni zrobić zwłaszcza, że korona na mojej głowie chciała urwać mi szyję. Służące uczesały mi warkocz i oplotły go dookoła głowy tak, aby korona mi nie spadła. W dodatku byłam przestraszona i stremowana. Mogłam przecież przez to wszystko potknąć się na środku kościoła, przynosząc wstyd całej rodzinie a zwłaszcza przyszłemu mężowi. Cała ceremonia była bardzo wytworna i pełna pompy. Większość gości, która ledwie się zmieściła do olkuskiego kościoła, była bardziej zajęta osobą króla, niż moją, czy mojego narzeczonego. Czas mi się dłużył, stroje ciążyły. Po błogosławieństwie nie wiedziałam w jaki sposób znalazłam się na ukochanym już Rabsztynie. Na weselu miałam być w tym samym stroju, co mnie do wieczora prawdziwie wyczerpało. Ocknęłam się dopiero w nieznanej komnacie, kiedy czyjeś ręce spoczęły na moich ramionach. Obróciłam się, myśląc, że to Adam, jednak dłonie należały do mojego męża. Postąpiłam krok w przód, żeby się od niego odsunąć, jednak jego palce były bezlitośnie zaciśnięte na moim ciele. Próbowałam się wyrwać, bezskutecznie. Okręcił mnie w swoją stronę i przywarł ustami do moich ust. Okropnie cuchnął piwem, a jego siwe wąsy i broda były szorstkie jak piasek. Pchnął mnie w stronę łóżka i starał się odwiązać wszystkie tasiemki i koronki. Zaprzestałam walki, kiedy próbując go odepchnąć, wymierzył mi siarczysty policzek. Zdarł ze mnie szaty, nie zważając na ich wartość, i zaczął obłapiać mnie w obrzydliwy sposób, stękając przy tym i chrząkając niecierpliwie. Cała jego postać była obrzydliwa. Rozwarł kolanami moje uda i uniemożliwił mi ich złączenie. Starałam się krzyczeć, ale przytknął mi spoconą dłoń co ust, a drugą manipulował przy spodniach. Wiedziałam już, że nie umknę jego żądzy, więc przestałam się szarpać. Czułam się naga i upokorzona.
- Dobra dziewczynka - sapał nieświeżym oddechem prosto w moją twarz. - Teraz zrobisz, co karzę albo nie będę taki łaskawy jak wcześniej. Żadna kobieta nie ma prawa mi się sprzeciwić!
Kiedy w końcu udało mu się rozebrać mnie ze spodni wyciągnął coś długiego i szerokiego. Wepchnął to między moje uda i zdążyłam poczuć tylko, że jest gorące. Wnet przez moje ciało przeszła fala bólu i krzyknęłam. W odpowiedzi wymierzono mi drugi policzek, który palił tak samo jak poprzedni. Zwierzę, które wstąpiło w osobę mojego męża, posuwało się we mnie coraz szybciej jęcząc i stękając, sprawiając mi ogromne cierpienie. Byłam w stanie tylko cicho łkać, gdyż bałam się, że uderzy mnie jeszcze raz. Kiedy w końcu skończył, przewalił się obok mnie, niczym ścięte drzewo. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć, podbrzusze było rozrywane palącym sztyletem. Pulsowało jeszcze chwilę, potem coraz słabiej.
Obok mnie rozległo się przeciągłe chrapnięcie. Spojrzałam na tyrana, który wyrządził mi krzywdę i ogarnęłam wzrokiem jego całą sylwetkę. Wyglądał żałośnie, w dodatku jego narzędzie zbrodni nie było już takie wielkie, jak wcześniej. Teraz przypominało pustą sakiewkę. Sakiewkę pokrytą czerwonym płynem. Spojrzałam na dół mojego ciała i spostrzegłam plamę krwi. Na ten widok zrobiło mi się gorąco. Uniosłam się w górę i zaszlochałam piskliwie. W środku byłam okaleczona, jak na zewnątrz, a także zgniewana. Wiem, ze chciałam zemsty, musiałam sprawić mu ból.
Przykucnęłam i wyjęłam szpilki z włosów, a mój warkocz sprężyście opadł mi na ramię, które wciąż bolało od żelaznego ucisku. Koniec splotu podłożyłam pod szyję tego tyrana i wyciągnęłam z drugiej strony tak, aby część włosów znajdowała się pod spodem. Skrzyżowałam dwa końce i bezlitośnie ściągnęłam. Przez chwilę nic się nie działo, aż nagle ciało zaczęło się szarpać. Nie zwolniłam uścisku, dopóki nie przestał się ruszać. Wtedy wyciągnęłam spod szyi warkocz i wstałam z łóżka.
Łono wciąż przeszywał palący ból, ale tylko, gdy ruszałam się zbyt gwałtownie. Wiedziałam, że to, co zrobiłam było niewybaczalne. Wróciłam do łóżka, żeby sprawdzić, czy mąż oddycha. Nie wyczuwałam pulsowania na żyły na szyi. Nie wydawał żadnego odgłosu. To oznaczało tylko jedno - zabiłam go. Musiałam coś zrobić, żeby i mnie nie spotkał podobny los. Musiałam być obecna na egzekucji pewnej hrabiny, która dosypała mężowi truciznę do wina. Mnie czeka podobny los. Założyłam na siebie jutrzejszą szatę, a potem ogarnęłam komnatę wzrokiem. Narzuciłam na martwe ciało pościel, żeby sprawiało wrażenie pogrążonego we śnie. Wymknęłam się z pokoju.
Weszłam do swojego dotychczasowej pokoju i otworzyłam szafę w poszukiwaniu peleryny podróżnej oraz kilku rzeczy, które zawinęłam w tobół. Dłuższą chwilę przypatrywałam się klejnotom rodzinnym, które do tej pory nosiłam. Wzięłam ciężką sakwę monet, kilka złotych pierścieni oraz kolię i diadem. Dołączyłam je do pakunku. Spojrzałam na zegar, który wskazywał pół do drugiej, zatem do świtu około trzech godzin. Wyszłam, starając się jak najciszej zejść na dół. Musiałam się jakoś wydostać z zamku i zdobyć trochę jedzenia. I to szybko.
Największą przykrością, o jakiej byłam teraz w stanie myśleć, było to, ze bezpowrotnie będę musiała utracić mojego jedynego, pierwszego najlepszego przyjaciela. Osobę, którą darzę wyjątkowym uczuciem, które zdarza się raz na milion lat.
Przemykałam koło wejścia na wieżę, kiedy ktoś otworzył drzwi. Udało mi się schować za nimi, miałam nadzieję, że spacerowicz pójdzie w drugą stronę i mnie nie zauważy. Tak się jednak nie stało.
- Kim jesteś i co tu robisz? - spytał chłodno znajomy głos. Odetchnęłam z ulgą i przesunęłam się po ścianie w stronę kinkietu, na którym paliła się świeca.
- Pomóż mi się wydostać z zamku - błagałam.
Adam przyjrzał mi się uważnie w płochym blasku światła i głośno wciągnął powietrze.
- Co ci się stało, czemu krwawisz?
Spojrzałam w dół sukni, jednak na niej nie widniały ślady krwi. Spojrzałam na niego pytająco, na co on wyciągnął z butonierki chustkę i przyłożył do moich ust. Nie wiedziałam, ze krwawią. Ponowił pytanie, na które mu odpowiedziałam ze szczegółami, łamiącym się głosem. Powoli uświadamiałam sobie wagę zdarzenia, które miało miejsce, wydaje się, kilka lat temu.
- Chodź skarbie, pomogę ci - powiedział i pociągnął mnie za rękę. Ścisnął mnie mocno, chyba był bardzo zdenerwowany tym, co zrobił hetman. W mgnieniu oka trafił do kuchni, co mnie bardzo zdziwiło, nie było nikogo. Potem wyszliśmy wyjściem dla służby. Z trudem biegłam, ale starałam się umknąć jak najszybciej z tego miejsca. Adam w dosłownie chwilę osiodłał dwa konie i posadził mnie na jednym, w damskim siodle. Po raz pierwszy jestem wdzięczna losowi, że ktoś wymyślił taki styl jazdy. Szczęściem dla nas most nie był zwodzony, więc cicho go pokonaliśmy, a potem, najszybciej jak pozwalała nam jazda w damskim siodle, objechaliśmy zamek od wschodu i ruszyliśmy w długą na południe.

Adam nie zdradził mi celu podróży, jechałam po prostu zanim. Nim bladoróżowy świt dążyła zasłonić podnosząca się mgła, dotarliśmy do obszernej chaty ukrytej w lesie. Nie miałam już siły na zejście z konia i pewnie upadłabym w trawę, gdyby nie interwencja mojego towarzysza. Zaniósł mnie do środka i położył na skórze jakiegoś zwierzęcia koło kominka i wyszedł z domku. Po chwili wrócił z naręczem polan i szybko rozpalił ogień. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Po podróży byłam cała wilgotna od napastliwej mgły i skostniała od smagań lodowatego wiatru.
Mój wybawiciel usiadł koło mnie i uniósł tak, abym opierała się o jego ciało. Byłam wręcz stworzona do siedzenia w taki sposób. Ułożyłam głowę na jego ramieniu i przymknęłam oczy. Mimo tępej smugi bólu było mi przyjemnie, czułam się bezpiecznie. Nie dbałam o to, co będzie jutro, czy ktoś nas tu znajdzie i wywlecze mnie na szafot.
- U mojego boku już nic ci nie grozi - powiedział - jeżeli nie masz nic przeciwko, to możemy spędzić tutaj dużo czasu. Nawet do końca naszych dni.
- Dobrze wiesz, że o niczym innym nigdy nie marzyłam. Ż mi jedynie tego, że muszę na zawsze opuścić piękne tereny Rabsztyna.
- Mnie też jest smutno, jednak ciebie nie oddałbym za żaden zamek świata.
Myślę, że taka jest właśnie definicja miłości.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez malinowaaa dnia Pią 19:29, 27 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin