FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 AngelsDream - zbiór miniatur Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
AngelsDream
Nomad



Dołączył: 10 Maj 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 16:15, 10 Maj 2009 Powrót do góry

Typ: angst, slash
Ograniczenia: +18
Dodatkowe: OOC

Proszę o komentarze, wiedząc, że tekst jest raczej ciężki i mało przyjemny.


Uwaga! Zły pies!

Umierał banalnie. Prostacko. Żałośnie, bez godności. Boleśnie, bez szans na odkupienie, na tunele światła i cienia, bez możliwości wyznania grzechów, którymi mógłby obdzielić przynajmniej kilku rówieśników. Bez żalu za popełnione czyny. Seth Clearwater był sukinsynem, pieprzonym sukinsynem - nie obrażając jego schorowanej matki. Skurwysyństwo kiełkowało w nim od momentu, gdy zmarł ojciec, by teraz rozkwitnąć. Może, gdyby nie był zmiennokształtnym, miałby jakąś szansę - przynajmniej nikt nie rozszarpywałby go na kawałki, z wściekłą satysfakcją na twarzy, tak jak teraz.

Z pewnymi osobami się nie zadziera, a już na pewno nie igra się z emocjami wampira. Trzeba być samobójcą, totalnym kretynem lub workiem testosteronu, siły i buntu, co świetnie łączy pierwsze dwie opcje, żeby zakpić z dwustuletniej nimfomanki, o charakterze ostrym, jak tabasco zmieszane z chilli i pieprzem kajeńskim. Nurzała się w swojej zemście, w jego krwi, w zimnym zapachu śmierci - lekko słonawym i metalicznym.

~~~

Leah szarpała go za ramiona, krzycząc mu prosto w twarz.
- Oszalałeś?! Upadłeś na głowę?! Postradałeś zmysły, czy tylko coś uszkodziło ci mózg?!
Seth prychnął lekceważąco i jednym ruchem wyrwał się z chwytu siostry, która znów usiłowała go wychowywać, wręcz tresować. Chłopak przejechał dłonią po swoich krótkich włosach, zahaczył o kolczyk w lewym uchu i uśmiechnął się ironicznie.
- Odwal się.
- Matka przez ciebie oszaleje - zabijasz ją. Jesteś gówniarzem. Nieodpowiedzialnym, egoistycznym gówniarzem, który widzi tylko siebie i nic poza tym! - kobieta krzyczała. Głos drżał emocjami, które skumulowały się i wybuchły w jednej chwili. Jednak młodszy brat nie miał zamiaru słuchać wyrzutów, odepchnął ją od siebie tak, że wpadła na ścianę i po prostu wybiegł z domu. Uderzenie i szok odebrały jej głos. Załkała, osunęła się na podłogę i pozwoliła łzom płynąć, choć płacz nie mógł pomóc, przynieść ulgi, czy zmienić czegokolwiek. On, już dawno temu, wybrał drogę, z której nie było odwrotu - łudziła się, walczyła, rozmawiała, krzyczała, prosiła, ale nic do niego nie docierało, jakby schował się w pokoju z wieloma drzwiami. Czasami udawało się jej uchylić jedne z nich, ale z każdym dniem, pojawiały się kolejne...

Seth potrafił się cieszyć, gdy był dzieckiem. Znał radość, umiał nawet marzyć, a potem wszystko się skończyło. Śmierć ojca, zachowanie siostry, sfora, matka - przytłoczyło go to wszystko i nie umiał już żyć - mógł tylko istnieć. Sam go wspierał, ale nie rozumiał. Nikt nie próbował go rozumieć - pocieszali, pouczali, doradzali, ale swoim traktowaniem utwierdzali jednocześnie w poczuciu, że jest nikim więcej, tylko głupim dzieciakiem, który nie wie, co to życie. Bał się Sama Uleya do czasu, gdy na jego oczach Jacob wypowiedział mu posłuszeństwo. Tuż przed wielką bitwą z nowonarodzonymi. Seth niemal zwijał się ze szczęścia. Wreszcie ktoś pokazał Panu Jestem-Najstarszy-I-Wiem-Lepiej, gdzie może sobie wsadzić swoje rządy. Sfora zamarła w oczekiwaniu. Każdy był przerażony rozłamem, a strach szybko zamienił się w oburzenie, którego powodem był najmłodszy wilk.

Niemal widział, jak Leah zaczyna się trząść. Owszem, od samego początku był krnąbrny i jak nikt przed nim, opanował sztukę chowania prawdziwych myśli i emocji za ścianą irracjonalnych i surrealistycznych obrazów. Z początku tylko pyskował, potem nauczył się zadręczać inne wilki wymyślnymi fantazjami - zaczął od wizji seksu z Cullenem. Edwardem Cullenem. Zmusił Embrego i Quila do patrzenia na chore migawki, w których jego język - ciepły i mokry, zgłębiał tajemnice zimnego i bladego ciała. Sam wydał rozkaz i musiał ustąpić, ale próbował jeszcze kilka razy. Chłopcy niemal wymiotowali, a Leah dostawała spazmów. Zawsze dawał radę obejść kolejne wytyczne. Był cholernie inteligentny i nie wahał się użyć tej cechy przeciwko każdemu, kto stawał mu na drodze do celu. Celu, którego nie uświadamiał sobie nawet on sam.
Kiedy wrócił z kolczykiem w kształcie kości, w lewym uchu, jego matka zbladła, ale nie powiedziała nawet słowa. Leah, zbyt zagłębiona w swoich problemach, nie zwróciła na ozdobę uwagi. Seth kazał wygrawerować na kości trzy słowa: Big Bad Wolf. Uwielbiał być pretensjonalny i płaski. Uley znów się wściekał. Cokolwiek zostało uznane za normę i zasadę, było bezzwłocznie przekręcane przez chłopaka. Ostentacyjnie obnosił się ze swoją sympatią i fascynacją wampirami - wykorzystywał swoją odporność na ich talenty, igrał z łagodnym usposobieniem Carlise'a i współczującą naturą Esme. Taksował uważnie Edwarda, drażniąc się z jego wiktoriańskim wychowaniem. Prychał w twarz pięknej Rosalie, prowokował Emmetta, aż w końcu doprowadził do tego, że nie było już dla niego wstępu do rezydencji Cullenów. Powoli, ale sukcesywnie doprowadzał swoje otoczenie do szału - odwracali się od niego jedno za drugim. W końcu, Jake podjął jedną z najtrudniejszych decyzji - wyrzucił go ze swojej sfory. Kazał mu pomyśleć nad sobą, nad tym co chce ze sobą zrobić, jaki ma plan na siebie, czego pragnie...

Teraz najbardziej pragnął biec, biec bez końca. Napędzany amfetaminą organizm nie miał absolutnie żadnych ograniczeń. Wyostrzone zmysły wyłapywały ogrom dźwięków i zapachów. Las był oceanem, w którym młody Clearwater miał utonąć, choć jeszcze o tym nie wiedział. Był tak naćpany, że nawet, gdyby spotkał własną śmierć, minąłby ją, śmiejąc się na cały głos. Kochał się śmiać, a właściwie naśmiewać. Kpić, ironizować, bawić się konwenansami, ludźmi i ich emocjami. Własne uczucia ograniczył do atawistycznego minimum. Napawał się siwymi włosami matki, zapłakanymi oczami siostry - głupie suki, które próbowały głaskać go pod włos i grać na resztkach sumienia, które właśnie dogorywało na gigantycznym haju. Był samotnikiem, banitą, a mimo to nie był sam - w jego głowie wciąż mieszkały głosy. Mroczne języki, liżące istotę zła - namawiające Setha do zaprzedania strzępów duszy, w zamian za rzeczy, o których nie śniło się najgorszym demonom gnijącym na dnie piekieł. A piekło pachniało krwią...

~~~

Wampirzyca odgarnęła czarne, długie włosy z twarzy i wbiła się zębami w gardło chłopca, którego rodzice, wyssani do cna, zostali porzuceni nieopodal. Głód rządził. Głód dyktował warunki - głód czynił z niej potwora. Bestię o bladej, pięknej twarzy, umazanej krwią. Zwierzę, którego okrucieństwo przewyższał tylko człowiek. Nagle, poderwała się do góry, rozrywając jednocześnie gardło dziecka. Warknęła, jej nozdrza rozchyliły się pod wpływem nowego zapachu i spięła się, gotowa do walki. Wiatr porywał ze sobą czarne długie kosmyki i tańczył wokół jej nóg strzępami czegoś, co kiedyś było suknią. Na skraju polany stał wilk - wielki basior, o jasnym, piaskowym futrze, które sterczało groźnie na całej długości pleców. Ona porzuciła posiłek, on podszedł kilka kroków - mierzyli się wzrokiem i każde z nich usiłowało oszacować swoje szanse na przetrwanie. Nagle samiec wycofał się, cały czas patrząc swojemu wrogowi prosto w oczy. Blada twarz wykrzywiła się ze zdziwieniem, gdy po kilku sekundach, stał przed nią, już nie wilk, a nagi chłopak. Wysoki, szczupły, ciemnowłosy i ewidentnie podniecony. Doświadczenie podpowiadało jej, że wszystko odbywało się inaczej niż powinno, ale wieczność nużyła... Z nieskrywaną ekscytacją przyjęła nieoczekiwany podarunek losu. Prezent pachniał mokrą, psią sierścią, alkoholem, narkotykami, lasem i wiatrem.

Podszedł bliżej, z drapieżnym półuśmiechem czającym się na twarzy - mogła go zabić, mógł zginąć, ale nie przejmował się tym. Cenniejsze od życia było pragnienie. Pragnienie upadku. Zatracenia się w mroku. Ciemności, która kazała mu chwycić lodowatą rękę kobiety i oblizać chciwie palce uwalane krwią. Czuł wyraźny metaliczny słodko - słony smak, którego obecność na języku, spowodowała, że z jego gardła wydobył się cichy pomruk. Odpowiedziało mu niecierpliwe warknięcie. Chuć dyskutowała z gorącym ciałem, zapraszając jego penisa do rozmowy. Pieprzył wpojenie. Chciał zerżnąć czerwonooką dziwkę, która stała przed nim, ale nie przewidział, że tej nocy, to on zostanie doprowadzony na skraj wyczerpania. Popchnęła go mocno, by upadł wprost pod jej nogi, a potem wpiła się w jego usta równie łapczywie jak podczas jedzenia. Wiedział, że kropla jadu wystarczy, a ona igrała na krawędzi ostrożności. Oderwała się od jego warg, liznęła szyję, obojczyk i pierś, pozwoliła odrobinie jadu skapnąć w pępek, a gdy syknął z bólu, zaśmiała się chrapliwie. Przejechała dłonią po delikatnych włosach, wyznaczających ścieżkę do pulsującego członka. Puch, młodzieńczy puch - szczenięcy. Seth jęczał pod władczym dotykiem, wbijając palce w mokrą ziemię. Wyginał się, oddychając ciężko. Przejęła kontrolę tak łatwo - zbyt łatwo, ale nie miał siły walczyć z przyjemnością, tak intensywną, jak czerń jej włosów, jak słodkawy zapach śmierci, przywodzący na myśl Edwarda. Edwarda, którego uda byłyby równie twarde i lodowate. Edwarda, którego ręce mogłyby pieścić tak samo boleśnie i mocno. Edwarda, którego wnętrze na pewno było równie ciasne, co rytmicznie zaciskająca się na nim pochwa wampirzycy. Już nie chciał dotykać, sprawdzać, śmiać się życiu w twarz. Tonął we własnym marzeniu. Ostatnim marzeniu bez szans na spełnienie, które oblekało jego ciało i kalało resztki dobra pochowane we wspomnieniach. Pijany orgazmem i litrami wina, zbrukany krwią i jadem, naćpany amfetaminą i testosteronem wydał na siebie wyrok.
- Edward! - krzyknął.
Nie było odroczenia. Ona nie umiała wybaczać. Nikt nie dał mu szans na obronę, na jakiekolwiek argumenty. Umierał trywialnie spełniony, mając przed oczami miodowe tęczówki młodego Cullena.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Nie 17:02, 10 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
transfuzja.
Vampire Lover



Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 509
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z harmonii i rozdźwięku.

PostWysłany: Nie 16:52, 10 Maj 2009 Powrót do góry

Piszesz ciekawie. Masz taki inny styl, dzięki temu Twoja miniaturka nie jest oklepana.
Zaserwowałaś nam zupełnie inny obraz Setha niż SM - Twoje krótki dzieło jest jeszcze bardziej wciągające.

Chylę czoła i życzę weny,
Trans.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
malinowaaa
Vampire Lover



Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 492
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z dupy

PostWysłany: Nie 16:57, 10 Maj 2009 Powrót do góry

Fajne to:)
AngelsDream napisał:
Nikt nie próbował go rozumieć - pocieszali, pouczali, doradzali, ale swoim traktowaniem, utwierdzali jednocześnie w poczuciu, że jest nikim więcej, tylko głupim dzieciakiem, który nie wie, co to życie.

prze utwierdzali nie powinno być przecinka Razz
AngelsDream napisał:
Był cholernie inteligentny i nie wahał się użyć tej cechy przeciwko każdemu, kto stawał mu na drodze do celu. Celu, którego nie uświadamiał sobie nawet on sam.

tu można napisać tak: (...) drodze do celu, którego nie uświadamiał ..(..), niepotrzebne powtórzenie, a nie manipuluje tak, jak powinno.

AngelsDream napisał:
Blada twarz wykrzywiła się zdziwieniem, gdy po kilku sekundach, stał przed nią, już nie wilk, a nagi chłopak.

ze zdziwieniem albo zdziwiona Smile


Mocne, zwłaszcza ten Edward. bardzo ładne Smile [


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez malinowaaa dnia Nie 17:00, 10 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Nomad



Dołączył: 10 Maj 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 17:04, 10 Maj 2009 Powrót do góry

Przecinki chętnie poprawiłam. Powtórzenie zdecydowałam się zostawić, bo jest częścią charakterystyczną dla mojego sposobu pisania. Jeśli wymyślę atrakcyjną dla mnie alternatywę tego zdania - skorzystam z niej na pewno. Dziękuję za komentarze i miłe przyjęcie. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dilena
Administrator



Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 1140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 9:19, 11 Maj 2009 Powrót do góry

Niezłe, z resztą już wiesz co sądze o Twoim stylu pisania Smile Naprawde umiesz poruszyć. Super


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ibex
Nomad



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 17:40, 12 Maj 2009 Powrót do góry

Wow ! Powiem szczerze, że nie przepadam za tego typu utworami, ale końcówka była zaskakująca. Młody wilkołak, który wcale nie jest taki grzeczny. Ehh kocham odbieganie od kanoniczności.
Szkoda, że nie możemy dowiedzieć się czegoś więcej o naszym bohaterze, gdyż jego historia jest naprawdę ciekawa. Dobrze, że nie pisałaś błahych miniaturek o Edwardzie i Belli, których mamy pod nosem tyle, że do końca świata bym nam jeszcze zostało.
Zatkało mnie - ten komentarz nie jest za konstruktywny, ale cóż poradzić, gdy czyta się dobrą przygotwaną pracę ?
Czekam na więcej i serdecznie pozdrawiam - Ibex ;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Nomad



Dołączył: 10 Maj 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 18:39, 12 Maj 2009 Powrót do góry

Ograniczenia:Brak

Aż do łez


Pokój był niewielki, lekko klaustrofobiczny - ciemny, z oknem zasłoniętym czarną kotarą, uniemożliwiającą ustalenie pory dnia. Trochę światła dawały świece ustawione na staromodnym biurku i niskim stoliku z drewna wiśniowego. Skulona na leżance postać wyglądała upiornie - blada, roztrzęsiona, ze śladami krwi na twarzy. Drobne, damskie ciało drżało, jakby jego właścicielka nie mogła opanować swoich reakcji. Jęk bólu odsłonił, dłuższe niż ludzkie, kły - kobieta zaczęła łkać. W momencie, kiedy chwyciła się za brzuch, z wykrzywioną emocjami twarzą, na podłogę upadła mocno zniszczona książka. Długie palce, zakończone ostrymi paznokciami, wbiły się w gorset, niemal go rozrywając - wydawało się, że wampirzyca cierpi.

Kiedy uważne spojrzenie trzystuletniej damy padło na porzucone na parkiecie dzieło, wybuchnęła śmiechem. Zaczęła rechotać, a krwawe łzy płynęły niepowstrzymanym strumieniem. Po chwili, opanowała się i zerknęła w stronę powieści, skupiając wzrok na jednym zdaniu. Teraz, w słońcu, nie, nie lśniła, po prostu się iskrzyła, jakby jej powierzchnię przyozdobiono milionami mikroskopijnych brylancików.*
- Na jasne pukle Lestata! Przysięgam, że umrę! - wykrztusiła zduszonym głosem i podniosła czytadło z podłogi. Po czym zaczęła się śmiać tak, że nawet trup dostałby gęsiej skórki. Po trzystu latach, wydawało się jej, że już nic do niej nie dotrze, że poczucie humoru jest domeną żywych. Jednak Mariee miała rację, polecając sąsiadce zapoznanie się z popularną serią. Ten egzemplarz pierwszego tomu swoje przeszedł. Okładka naderwana, niektóre strony ubrudzone krwią, inne luźne lub pogięte - o tak, Dzieci Mroku uwielbiały tę książkę. Nie dalej, jak wczoraj, Peter zaproponował, żeby zaczęli polować tylko na fanki Zmierzchu - inteligentna krew bywała gorzka, tutaj nie ryzykowali - chyba, że lekkim zidioceniem na kilka minut, ale każdy przyznawał, że było warto. Skusiła się na kolejne zerknięcie na losowo wybrane zdanie z książki i opluła ją jadem, wybuchając niegrzecznym, nieprzystającym jej urodzeniu, gromkim śmiechem.
- O błagam! Cóż za skłonności, cóż za gust.
Wyobraziłam sobie Edwarda nad brzegiem morza, ze skórą iskrzącą się niczym powierzchnia wody. Nie przeszkadzałoby mi to zbytnio, gdybyśmy mieli się tak ukrywać w nieskończoność. Czułabym się jak w niebie nawet uwięziona z nim w pokoju hotelowym. *

Nic co dobre, nie może jednak trwać wiecznie. W końcu musiała powściągnąć emocje. Wygniecione ubranie poprawiła kilkoma wprawnymi ruchami, otarła krwawe łzy i oblizując szczupłe palce, wyszła z pokoju. Zbrukana i zmasakrowana powieść została na leżance i gdyby mogła mówić, prosiłaby o łaskę szybkiej śmierci w promieniach słońca.

* Cytaty pochodzą ze Zmierzchu S. Meyer w tłumaczeniu Joanny Urban


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
malinowaaa
Vampire Lover



Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 492
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z dupy

PostWysłany: Wto 19:02, 12 Maj 2009 Powrót do góry

Meyerowskie wampiry mitem wśród "prawdziwych". Ciekawe bardzo. Płacz krwią? Hmmm...
Zdaje mi się, że nie do końca zrozumiałam dość metaforyczne przesłanie. Ale pewnie przy dziesiątym czytaniu dojdę do tego.
Jeżeli zrozumiałam coś zbyt dosłownie - przepraszam Smile
Miniaturka trudna, faktycznie piszesz trudnym językiem, jak już wcześniej wspomniałam bardzo zmetaforyzowanym. Niemniej jednak podoba mi się Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Nomad



Dołączył: 10 Maj 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 19:08, 12 Maj 2009 Powrót do góry

Ta miniaturka to taka wariacja ze Zmierzchu, Kronik Wampirów i Świata Mroku.

Czy piszę trudnym językiem, nie mi oceniać. Ważne, że się podoba. W najbliższym czasie mam zamiar napisać kolejną miniaturkę do Zmierzchu. Mam nadzieję, że również zdobędzie waszą sympatię. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dilena
Administrator



Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 1140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 9:45, 04 Cze 2009 Powrót do góry

Angie, świetnie. Zgadzam sie z Maliną - piszesz dość trudnym językiem, ale przez to chyba Twoje teksty są takie fascynujące. Z drugiej strony trudniej dostrzec wtedy błędy, ale może to i dobrze, bo nic nie razi w tekście.

inteligentna krew bywała gorzka Cudo! Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Nomad



Dołączył: 10 Maj 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 10:29, 04 Cze 2009 Powrót do góry

Przedstawiam wam miniaturkę, która brała udział w konkursie literackim. Teraz, po ogłoszeniu wyników, poprawiona czeka na wasze oceny. Ostrzegam, że tekst jest specyficzny - wygląda na łatkę, ale nie jest nią do końca.

Dzikość serca

Biegłem coraz szybciej, żeby zostawić Jacoba Blacka daleko za sobą.
Zaćmienie, Stephenie Meyer

Słońce obojętnie wznosiło się ponad linię horyzontu, budząc naturę ze snu. Zapachy wczesnego lata mieszały się w powietrzu, drażniąc wrażliwe nozdrza. Ogromny wilk o brązowej sierści przemierzał las, uderzając łapami o podłoże w równym rytmie. Wydawało się, że biegnie na oślep, bez celu. W jego zmrużonych, bursztynowych oczach odbijał się ból - zupełnie ludzki. Taki, który wgryza się w duszę i nie odchodzi, mimo upływu czasu. Spieniona ślina kapała na podszycie, wplątywała się w gęstą sierść kryzy, ale samiec nie zwracał na to uwagi - pędził przed siebie. Jego serce biło tak głośno, że zagłuszało resztki przyczajonego w nim człowieczeństwa, przed którym zdawał się uciekać. Zdyszany, przystanął, gdy kilkanaście metrów przed nim zamajaczył młody zając wielkouchy. Drapieżnik natychmiast przypadł płasko do ziemi, kładąc uszy. Dobrze przypatrzył się ofierze i natychmiast zwrócił uwagę, że ta kuleje na przednią łapę - ten fakt dawał sprawnemu, mimo zmęczenia, wilkowi przewagę. Uniósł fafle do góry, ukazując ogromne, białe kły i natychmiast ruszył. Zając zastrzygł długimi uszami, w pierwszej chwili zastygając bez ruchu, by w ułamku sekundy podjąć decyzję i rzucić się do ucieczki. Instynkt nakazywał mu ratować życie - nie tylko swoje, ale również kolonii, której przerażenie wyczuwał z daleka. Od wejścia do nory dzieliło go kilka susów, ale ominął je i skręcił pod kątem prostym, odciągając basiora najdalej, jak tylko mógł. Wilk dopadł go chwilę później, jednym ciosem kłów miażdżąc szczupłą szyję. Wyraźnie dało się słyszeć trzask pękającego kręgosłupa. Obleczone szaro - brązowym futerkiem ciało smętnie zwisało z obu stron potężnego, samczego pyska. Krew kapała miarowo na łapy zwierzęcia, nadając im żywą, czerwoną barwę. Basior przeszedł jeszcze kilka kroków, znajdując wygodne i bezpieczne miejsce w korzeniach starej sosny i rozpoczął posiłek. Mlaskanie, przeplatane chrupnięciami, dało się słyszeć w najbliższej okolicy. W powietrzu unosił się intensywny zapach śmierci.

Przespał ponad pół doby, budząc się pod wieczór, gdy sosny i modrzewie zaczynały rzucać, przyprawiające o dreszcz, złowrogie cienie. Podniósł się powoli, przeciągnął, ziewnął i zaczął czyścić gęstą sierść, iskając ją dokładnie i liżąc. Kiedy skończył, potarł bokiem o pnie drzew, oznaczając przy okazji terytorium, i znów ruszył przed siebie. Nasłuchując, truchtał w głąb leśnej głuszy z łbem przy ziemi. Wyraźnie słyszał krzątaninę gryzoni, wychylających się ostrożnie z norek w poszukiwaniu pożywienia. Wychwycił delikatny zapach stada wapiti, ale zignorował ślad i ruszył dalej. W powietrzu czuł jeszcze nieznaną woń, trudną do opisania i w kierunku jej źródła zmierzał. Im bliżej był, tym cichsze wydawało się otoczenie. Nie zwiastowało to nic dobrego, ludzki pierwiastek w jego umyśle próbował wybić się ponad wilczą pewność siebie - bez skutku. Kiedy samiec usłyszał ciche skowyczenie, bez zastanowienia puścił się cwałem, klucząc między drzewami i krzewami. Zatrzymał się zaskoczony, jeżąc sierść na całym grzbiecie i podkulając lekko ogon. Na rozoranej pazurami ziemi, usianej plamami krwi, zaplątana we wnyki leżała bezwładnie starsza, czarna wilczyca. Drut owinął się wokół jej szyi, dusząc i przecinając skórę. Musiała się mocno szarpać, próbując wyrwać głowę z morderczej pułapki. Wychudzona, zrezygnowana i słaba zerknęła na ogromnego samca, który warknął cicho, ale nie odważył się podejść, zanim nie pisnęła. Na przygiętych łapach, podpełzł w jej kierunku ostrożnie, obwąchując dokładnie każdy skrawek runa. W końcu, prawie dotykając nosem, położył się przy niej i delikatnie polizał obolały i opuchnięty pysk. Była od niego sporo mniejsza, ale bez wątpienia przewodziła swojemu stadu. Ogrom bólu i bliskość tak bezsensownej śmierci obudziły uśpione człowieczeństwo, a przynajmniej jego część. Gniew. Wściekłość. Niedowierzanie. Złudzenia. Rezygnacja. Smutek. Pogarda. Odwet.

Nie mógł zrobić nic więcej, ponad towarzyszenie czarnej wilczycy w jej ostatniej drodze. Trwał na swym posterunku czujnie, grzejąc słabnące, wątłe ciało. A potem potrafił już tylko wyć. Przeciągle, nisko, do ochrypnięcia, obiecując sprawcy śmierć. Śpiewał o furii. Prowadził zbolałą, lecz wciąż dumną duszę ścieżką przodków. Samica walczyła długo, jakby coś trzymało ją kurczowo na ziemi. By rozwiązać tajemnicę, wystarczyło iść tropem wadery. Szukać uważnie, wykorzystując wszystkie zmysły, pozwalając tlić się ludzkiemu pierwiastkowi na tyle, by nie wygasły emocje. Zapach był słaby, zatarty, ale prowadził wyraźnie w jednym kierunku. Czuł inne wilki - całe stado, ale nie wracały w tę okolicę co najmniej od trzech, czterech dni. Wataha rozpadła się najwyraźniej, gdy zabrakło przywódcy. A może zwierzęta wypłoszyli kłusownicy, zakładający wnyki? Szedł dalej - czuł od suki mleko, a to znaczyło, że gdzieś w okolicy znajduje się legowisko i szczenięta. Jama została starannie ukryta. Wokół nie było żadnych świeżych śladów. Bez wahania więc wszedł do porzuconej nory. W nozdrza uderzył zapach początkowego stadium rozkładu. Cztery na pozór martwe szczenięta znajdowały się w głębi. Nie miały najmniejszych szans na przetrwanie. Na wierzchu jednak leżała mała suczka, równie czarna, co matka i tak samo, jak ona, nieugięta. Jeszcze oddychała, kiedy tylko wyczuła obecność starszego wilka w norze, starała się podpełznąć w jego kierunku. Samiec trącił ją nosem, chwycił delikatnie za skórę na karku i zdjął ze stosu zwłok rodzeństwa. Nadzieja. Ciepło. Drgnienie serca. Wbrew instynktowi. Obawa. Ufność. Wzruszenie. Wszystko.

Wyniósł szczenię na zewnątrz i położył ostrożnie na ziemi. Zaczął czyścić zabrudzoną miękką sierść - jeszcze puch, starając się robić to z wyczuciem. Suczka zapiszczała, unosząc niemrawo głowę. Była bardzo słaba i nie miała wiele czasu. Sekunda wystarczyła. Jego żołądek skurczył się nagle i część nadtrawionego już zająca wylądowała niedaleko wychudzonego pyszczka. Zachęcił małą do jedzenia, wierząc, że starczy jej sił, by zająć się przynajmniej najwartościowszymi kąskami. Zmarszczyła nos i wstała, ukazując szpilki mlecznych zębów. Ledwo stojąc na patykowatych łapkach, warknęła na swojego wybawiciela, starając się wyglądać tak groźnie, jak tylko może kilkutygodniowy, zagłodzony wilczek. Rozbawienie. Pozwolił jej jeść w spokoju, a sam tymczasem zasypał oba wejścia do nory - tak było najlepiej. Kiedy skończył, usiadł i z językiem zwisającym swobodnie z pyska, obserwował czarną puszystą tyczkę z wzdętym brzuszkiem. Podeszła do niego zygzakiem, po czym usiadła między jego przednimi łapami. Wiedział na co czeka. Zew. Zaczął wyć - cicho, nisko, przechodząc w poszczekiwanie. Dołączył do niego piskliwy, płaczliwy ton. Czaił się w nim smutek i nadzieja. Rachityczna szyja, wyginała się do tyłu, a ze zwartego, drżącego pyszczka wyrywały się pełne fałszu dźwięki. Rozwaga. Basior zamilkł, szczenię zrobiło to samo chwilę później. Wydawało się, że zaśnie na siedząco, więc podniósł je za skórę na karku i gdy rozluźniło się, ruszył na południe. Prawie. Dom.

Starannie przygotował jamę, w której zostawiał suczkę, gdy sam ruszał na polowania. Za kilka miesięcy będzie mu towarzyszyła, ale w tej chwili potrzebowała spokoju, odpoczynku i odrobiny szczęścia. Sprzyjała jej sama natura, oferując nie tylko zróżnicowane pożywienie, ale też łagodną, ciepłą pogodę. Po kilku regularnych, obfitych posiłkach zaczęła przypominać to, czym była. Pełną uroku, energii i ciekawości wilczycę, która zawojowała całkowicie ogromnego wilkołaka o rudej sierści i złamanym sercu. Pozwalał jej tarmosić swój ogon, uszy i kryzę. Ze spokojem znosił pozorowane walki z futrem na swoim brzuchu i zawsze dawał jej wygrywać. Była zaciekła, zażarta, nieustępliwa. Doskonała przyszła wadera. Czarna jak sama noc. W żółtych ślepiach błyszczał upór i coś, co można było uznać za inteligencję. Jednocześnie potrafiła być zupełnie nieporadna i niesamodzielna, czym niejednokrotnie budziła w wilku to, o czym tak bardzo chciał zapomnieć. Wtedy w jego głowie pojawiały się strzępki cudzych myśli, marzeń i rozmów. Znów stawał się Jacobem - zawiedzionym, nieszczęśliwym chłopcem, który uciekł przed samym sobą. Za każdym razem, gdy wracała świadomość, spychał ją coraz głębiej, ciesząc się prostotą wilczej egzystencji. Przekładał wszystko na jak najmniej skomplikowane uczucia i myśli, starając się ukryć przed watahą, co się z nim dzieje. Musiało im wystarczyć, że wciąż żyje i najwyraźniej nie ma ochoty wracać do domu. Doceniał, że akceptowali jego decyzję. Wył po każdym udanym polowaniu, skamlał radośnie, podskakując podczas zabaw z suczką, merdał, widząc jej polowania na źdźbła traw kołysane wiatrem i nieświadome niczego motyle.

***

Minął niemal miesiąc. Młoda wilczyca coraz częściej wychodziła z nory pod nieobecność opiekuna i zwiedzała okolicę. Jeśli napotykała na swojej drodze coś nowego, starała się to ostrożnie poznać i ocenić, czy nie jest niebezpieczne, oraz czy przypadkiem nie nadaje się do zjedzenia. Stawała się coraz pewniejsza siebie, mniej niezdarna i pozwalała sobie na całkiem długie wyprawy. Z jednej z nich wróciła z trzema bliznami pod prawym okiem. Nieświadoma zagrożenia, zwabiona ciekawym zapachem zajrzała do spróchniałego, ogromnego pnia, przy okazji budząc jego mieszkańca ze snu. Dziwne, puchate zwierzątko w panice odwróciło się do szczeniaka tyłem, strosząc długie, brązowe futro, przetykane licznymi twardszymi i ostrymi włosami. Zanim suczka, zdążyła się wycofać, poczuła ostry ból w prawej części pyszczka, a urson uciekł. Zapiszczała, próbując łapkami obetrzeć policzki, ale w ten sposób wbiła kolce jeszcze głębiej. Zdezorientowana, zaczęła nawoływać rozpaczliwym wyciem, które przypominało płacz ludzkiego dziecka. Basior usłyszał ją z daleka - na szczęście nie zdążył udać się na obchód granic terytorium - i nadstawiając uszy w kierunku dźwięku, biegł w stronę swojej podopiecznej. Samotne wilczątko, pozbawione opieki, było łakomym kąskiem dla niedźwiedzi, kojotów czy większych, dzikich kotów. Strach. Zawył krótko, wysokim tonem, nie zatrzymując się nawet. Wiedział, że to już blisko. Woń - słodka, niewinna, przesycona w tamtej chwili strachem, nie pozostawiała wątpliwości, że stało się coś złego.

Siedziała w pobliżu spróchniałego pnia, zamieszkiwanego przez dość nerwowego samca ursona, który wydawał się opuścić swoje domostwo, choć zapach wyraźnie unosił się w powietrzu. Mała była zbyt młoda, by zdawać sobie sprawę z ryzyka. Zapłaciła za to wysoką cenę. Trzy kolce sterczały wbite w jej skórę, tuż pod prawym okiem, cudem je omijając. Współczucie. Podszedł do szczenięcia spokojnie, liznął mokry, cieplejszy nos w geście przywitania i używając tylko przednich zębów wyciągnął bolesne pamiątki z pyszczka suczki. Zaskomliła żałośnie, pocierając łapami świeże rany. Samiec oczyścił je dokładnie, iskając sierść dookoła. Chwilę później, wydawało się, że wszystko jest już w porządku. Zmierzał w kierunku nory, a za nim dreptała radośnie czarna puchata kulka, starając się pochwycić koniuszek rudo - brązowego ogona, kołyszącego się nieznacznie w rytm wolnego kroku.

***

Drżał na całym ciele, powarkując przez sen. Szczenię instynktownie odsunęło się od niego, pokazując lśniąco białe, mleczne zęby, z których część się chwiała, a trzech przednich siekaczy na dole nie było w ogóle. Groźna postawa nie odpędziła jednak koszmaru.

- Wrócisz Jake? - spytała Bella. Znajomy głos spowodował dziwny tępy ból w jego klatce piersiowej. Spojrzał w dół, na siebie - nie był już wilkiem, więc odpowiedział jej bez zastanowienia:
- Nie wiem, Bello. Nie wiem.
- Mój ślub...
- Twoja śmierć! - krzyknął.
- Szczęście i przeznaczenie - szepnęła. A on zatkał uszy, nie mogąc znieść słów, które wciąż raniły tak samo. Pamiętał zapach jej włosów, dotyk dłoni, smak ust. Język splatający się z jego językiem w namiętnym pocałunku. Wracała każda emocja. Zwielokrotniona przez czas, gdy zepchnął uczucia poza siebie. Wiedział, że Bella umrze, że sama tego chce i nie mógł nic poradzić w związku z tą decyzją, ponieważ jego przyjaciółka podjęła ją z miłości. Bezsilność frustrowała go i chciał już tylko się obudzić, ale nie umiał także tego. Spojrzał wprost w brązowe, ufne oczy, które kiedyś błyszczały radością na jego widok, ale potem znów wrócił Edward i nadzieja prysła. Tęczówki zmieniły kolor na czerwony - tak czerwony, jak tylko może być krew, a potem wszystko zniknęło i stał w pustce, uwięziony w niebycie, krzycząc na całe gardło:
- Dość! Dość! Dość!


Kiedy się obudził, nie pamiętał prawie nic. Irytacja. Schował emocje jeszcze głębiej. Dał się ponieść instynktowi. Zostawił suczkę samą, i nie budząc jej nawet, ruszył na oślep. Potrzebował oddechu, wolności i czasu.
Wrócił później niż zwykle - zmęczony, brudny i napięty. Szczenię wybiegło mu naprzeciw, ale zatrzymało się, widząc uniesioną sztywno kitę, sterczące uszy i zjeżoną na łopatkach sierść. Instynkt podpowiadał, że w takiej chwili ryzykowałaby życiem. Przypadła więc płasko do ziemi, popuszczając jednocześnie mocz i podwijając ogon. Kiedy to nie poskutkowało, położyła się na plecach odsłaniając gardło i delikatną skórę na brzuchu. Basior uspokoił się, podszedł do podopiecznej na wciąż sztywnych łapach, obwąchał ją dokładnie i usiadł obok. Kiedy się podniosła, złapał suczkę za gardło, wyraźnie zaznaczając swoją pozycję, po czym natychmiast puścił, nie zostawiając nawet draśnięcia. Na delikatne liźnięcia warg zareagował, zwracając resztki padliny łosia. Suczka zawahała się, nie będąc pewną, co powinna zrobić po wcześniejszym starciu. Wilk jednak odsunął się od nadtrawionej skóry i mięsa, dając jej tym samym wyraźny sygnał, że może zacząć jeść.

Czas mijał, wilczyca rosła, nabierając mięśni i sił - wszystko wracało do normy. Znowu mogła tarmosić łapy samca, szczypiąc delikatne podeszwy. Znów pozwalał jej wyrywać sobie sierść z kryzy, gdy udawała, że poluje, powala go i zagryza. Przedrzeźniał jej piśnięcia i warczenie. Czasami straszył ją, biorąc całą czarną głowę do swojego potężnego pyska. Wtedy kładła uszy i zamierała w oczekiwaniu, ale chwilę później uwalniał suczkę i mruczał, gdy iskała jego plecy, chętnie wypróbowując swoje nowe stałe zęby na wszystkim w okolicy. Przepłoszyła tym samym większość wiewiórek ziemnych, na których ćwiczyła swoje łowcze zdolności. Wciąż brakowało jej cierpliwości i gracji, ale za każdym razem była bliżej celu. Kiedy pierwszy raz udało się jej schwycić mniejsze stworzenie, zacisnęła zęby tak mocno, że zginęło na miejscu. Wypuściła gryzonia, trąciła go nosem, przez chwilę wahając się, co zrobić dalej. W końcu, przytrzymując drobne ciałko łapami, zaczęła rozrywać skórę i zjadać wnętrzności, tak podekscytowana, że nie zwróciła uwagi na cichego obserwatora przyczajonego za sosnowym zagajnikiem.

***

Jacob szedł po plaży, wzdłuż linii, którą fale oceanu wyznaczyły na piasku. Trzymał ręce w kieszeniach białych spodni. Wiatr łopotał rozpiętą białą koszulą i smagał mokrą od płaczu twarz. Otarł łzy wierzchem dłoni i zatrzymał się, patrząc w odmęty wody. Nie słyszał charakterystycznego szumu, nie było żadnego dźwięku. Pierwszy krok, ten najtrudniejszy. Kolejny i następny. Woda otaczała go miękko i ciężko zarazem. Słyszał myśli, pytania. Czekali. A on nie chciał wracać. Pamiętać, czuć. Tu miał coś do zrobienia, coś ważnego. Przy jego zmęczonym sercu, biło inne - żarliwsze, mniejsze, bardziej uparte. Pozwolił by woda wpłynęła do płuc słonym strumieniem, zabierając ze sobą tego, którego bał się najbardziej.

Skowycząc, obudził się wczesnym świtem. Przeciągnął się z cichym pomrukiem zadowolenia, trącając jednocześnie czarne wilczątko. Dziś był ten dzień. Ich dzień, gdy miała mu towarzyszyć na polowaniu - wyczołgał się z jamy, popędzając ją cichym szczeknięciem. Truchtała przy opiekunie, pełna oczekiwania, zwarta i napięta. Węszyła ślady i to, co przynosił ze sobą wiatr. Zmierzali w kierunku polany, na wschód od małego jeziora - coraz wyraźniej wyczuwała zapach wapiti, unoszący się w powietrzu. Skradali się od zawietrznej, żeby nie spłoszyć zwierząt, starając się wybrać z gromady najsłabszą sztukę. Na uboczu pasła się młoda łania, niewiele starsza od wilczycy. Jeszcze powinna być przy matce, ale tej nigdzie nie było widać. Wszystko było jasne. Samiec ruszył biegiem okrążając stado z lewej strony, suka ruszyła wprost na wyselekcjonowaną ofiarę, naganiając ją za linię drzew. Wapiti rzuciły się do ucieczki, starając się umknąć przed ogromnym, brązowym basiorem, ignorując jego towarzyszkę. Kilkumiesięczna sarna, jakby wyczuwając, że na niej skupia się uwaga drapieżników, biegła, ile sił - długimi susami, na oślep, przed siebie, byle dalej. Tuż za nią pędziła czarna, szczupła wilczyca - pod futrem drgały mięśnie, w oczach błyszczało podniecenie. Instynkt podpowiadał, że wszystko dzieje się tak jak powinno. Stado umknęło w popłochu, a łania była coraz bliżej jeziora, które zamykało jej drogę ucieczki. Na otwartej przestrzeni zwierzę nie miało najmniejszych szans na ratunek, ale nie poddawało się, napędzane wolą przetrwania. Samiec wypadł zza drzew wprost na sarnę, bez wahania chwycił ją za gardło, starając się uniknąć ciosów kopyt. Instynkt podpowiadał zwierzęciu, że jeśli upadnie - zginie, więc starała się jeszcze uwolnić. Kiedy jednak do doświadczonego łowcy, dołączyły na miękkim gardle mniejsze kły, poddała się ostatecznie.

Jedli szybko, połykając kawałki mięsa w całości, żeby nie zmarnowały się te najbardziej wartościowe części. W każdej chwili do uczty mogły zechcieć przyłączyć się kojoty lub inne wilki. Zęby szarpały skórę, gruchotały mniejsze kości. Pazury wbijały się w ziemię. Sierść jeżyła się na łopatkach, gdy jedno zbliżało się za bardzo do drugiego. Bryzgała krew i ochłapy tłuszczu. To była częścią ich natury, choć one nie postrzegały tego w ten sposób. Zabijały, by przetrwać. Zabijały, by żyć. Coś drgnęło w umyśle basiora. Człowiek. Jestem. Myślę. Zwierzę. Ja. Zagłuszył to, chłepcząc wciąż ciepłą krew, która spływając do żołądka, rozgrzewała i koiła. Odwieczna prawda - siła ma rację bytu.

***

Pierwszy grudniowy śnieg przykrył gałęzie drzew, otulając las białym puchem. Dwa wilki tarzały się na ziemi, podgryzając się i pomrukując. Ze zwisającymi z pysków językami opadły na przeciw siebie i zdyszane popatrzyły sobie w oczy. Ich więź zdawała się namacalna, niemal widoczna w powietrzu. Mocna, niezachwiana, stała. Czarna wilczyca podpełzła do towarzysza i oparła głowę, o jego mocny kark. Samiec westchnął cicho i przymrużył oczy w pełni odprężony. Zasnęła wtulona w jego ciepło, a on leżał bez ruchu, napawając się intensywnością ich zapachów zmieszanych ze sobą. Dopasowanie.

Z trudem zostawił ją samą, udając się na rutynowy obchód terytorium. Dokładnie znaczył granicę, wyczuwając niedawną obecność małej watahy, która polowała w pasie ziemi niczyjej. Skrupulatnie sprawdzał wszelkie tropy, gdy nagle huk przetoczył się przez las, płosząc ptaki i inne zwierzęta. Samiec instynktownie zjeżył futro, unosząc sztywny ogon nad grzbiet. Jego serce zabiło szybciej, tłocząc przesyconą adrenaliną i testosteronem krew. Jednym susem zawrócił na wschód, orząc pazurami śnieg. Cwałował długimi, równymi susami - spod szeroko rozstawionych palców wypadały białe bryzgi śniegu zmieszanego z ziemią i drobnymi kamykami. W pełnym pędzie chwytał górny wiatr, rozpoznając bez trudu nutę obcej woni, która niebezpiecznie przypominała zapach otaczający miejsce śmierci czarnej wadery. Czas wydawał się płynąć wolniej, gdy spostrzegł swoją towarzyszkę leżącą na śniegu, w kałuży krwi. Stało nad nią dwóch ludzi z bronią. Musieli wykorzystać jej niedoświadczenie i przyzwyczajenie do nuty ludzkiego zapachu w woni Jacoba. Zaskoczyli ją w norze, wywabili na zewnątrz i... Jeden wymierzył w gardło suki i zanim przebrzmiało gardłowe warknięcie oddał strzał, którego siła szarpnęła całą, szczupłą sylwetką. Kula przeszła na wylot, barwiąc śnieg szkarłatem. Żółte, dzikie ślepia zgasły, wieńcząc udane polowanie. Mężczyźni uścisnęli sobie ręce, nie zdając sobie sprawy z tego, że wyrok zapadł.

Zabij, zabij, zabij! Wypadł wprost na nich, z obnażonymi kłami, spieniony, wściekły, zdyszany. Zaskoczenie odebrało ludziom mowę i zdolność logicznego myślenia. Gapili się na ogromnego, brązowego wilka, który niemal jak spod ziemi wyrósł tuż przy nich. Rozedrgany, wzburzony, ze zjeżoną sierścią, napięty i przygotowany do skoku. Nawet się nie spostrzegli, gdy przegryzł pierwszemu gardło jednym ruchem szczęk. Następnie odwrócił się w ułamku sekundy, pozwalając zwłokom upaść w śnieg. Wykrzywiona zdziwieniem twarz, obryzgana krwią wydawała się niemal nierealna. Koszmarna. Otwarte, martwe oczy zwrócone w kierunku nieba, zastygły w niemej prośbie o przebaczenie, na które nie było szans. Drugi kłusownik zacisnął kurczowo dłonie, szykując się do strzału. Łudził się, że zdąży powstrzymać bestię. Starał się nie patrzeć na martwego przyjaciela. Zadrżały mu dłonie, a na materiale nogawek mężczyzny pojawiła się plama, wilk parsknął lekceważąco, gdy uderzył go w nozdrza kwaśny odór moczu. Człowiek zbladł i wyszeptał:
- Ojcze nasz...
Modlitwie towarzyszyło głuche warknięcie i chrzęst łamanych kości.

Położył się delikatnie przy ciele wilczycy, wtulając pysk w jej czarne, lśniące futro. Wiedział, że już nic nie będzie takie samo. Zostawił ją, naraził i nie mógł tego naprawić. Strata budziła uśpione emocje, pozwala człowieczeństwu przebić się przez mury zdziczenia. Wraz z nim przychodziły znajome głosy, cudze sny i marzenia. Zanim ktokolwiek ujrzał jego myśli, zamknął umysł i pogrążył się w żalu i rozpaczy. Zatracając się w bezsilności i smutku, pozwolił, by to co najcenniejsze ukryło się w ciemności.

***

Jacob siedział na pniu przy ognisku i patrzył na płomienie. Czekał na kogoś. Oczekiwanie to wwiercało się w jego jestestwo, powodując tępy ból głowy. Kiedy próbował myśleć o tym, jak się tu znalazł, co robił wczoraj, doznanie stawało się intensywniejsze i miał wrażenie, że rozbija się o barierę uplecioną z mroku. Było to zadziwiająco uspokajające i kojące, niemal jak dotyk delikatnej bladej dłoni, na policzku Jake'a.

Kiedy jednak otworzył oczy, nikogo przy nim nie było. Obudził się z krótkiej drzemki, bardziej zmęczony, niż przed zaśnięciem. Nie pamiętał prawie nic z ostatnich miesięcy, gdy żył tylko jako wilk - strzępy obrazów, niektóre dźwięki, zapachy. Podświadomie jednak wiedział, żeby nie szukać, nie próbować się dowiedzieć. Czasami oglądał się za siebie, przeżywając wyjątkowo gorzkie jamais vu. Był jednak sam. Biegł w kierunku granicy Stanów Zjednoczonych, wiedząc, że czas mu nie sprzyja. Przynajmniej próbował zdążyć. Coraz częściej dzielił umysł z resztą watahy, przyzwyczajając się od nowa do swojego starego życia - do człowieczeństwa. I tylko w zakamarkach serca tlił się nadal płomień, który miał nigdy nie zgasnąć.


Wapiti - (Cervus canadensis) - gatunek ssaka z rodziny jeleniowatych, do niedawna uznawany za podgatunek jelenia szlachetnego, do którego wapiti jest bardzo podobny.

Urson - (Erethizon dorsatum) - ssak z rodziny ursonowatych, z rzędu gryzoni, jedyny przedstawiciel rodzaju Erethizon. Mylnie nazywany jeżozwierzem.

Jamais vu - [żamẹ wụ̈; fr., ‘nigdy nie widzieć’], zjawisko psychiczne polegające na przeżywaniu poczucia nowości i obcości w stosunku do miejsc, osób, sytuacji dobrze znanych; objaw zaburzeń psychicznych, sporadycznie może wystąpić u osób zdrowych. Jamais vu wiąże się czasem z pewnymi typami amnezji i epilepsji.

_____________________________________

Czasowo tekst można rozumieć, jako uzupełnienie tego, co działo się po Zaćmieniu, a przed Przed Świtem.

PS. Dwa wilki i łania
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin